sobota, 30 marca 2013

Rozdział 4


Nowy rok zaczęłam wyjątkowo źle. Już w na pierwszych zajęciach dowiedziałam się, że jestem zagrożona z trzech przedmiotów. Okazało się jednak, że nauczycieli nie za bardzo to obchodzi i żaden nie groził mi usunięciem ze szkoły. Baa, nikt nawet nie zaproponował mi poprawy. Wszyscy za to chwalili mnie za 6 z w-f i 5 z fizyki, która okazała się być interesująca dopiero w liceum. Może dlatego, że opierała się głównie na praktyce. Dosyć dziwnej bo rzucaliśmy dziwnymi nożykami, które podobno nazywały się kunaiami, w tarcze ustawione na pniu drzewa. Ogólnie rzecz biorąc, miałam wrażenie, że ta szkoła uczy nas przetrwania w jakiejś dżungli, w której co chwila niewidzialni ninja czyhają na twoje życie. Jednak podobał mi się ten system nauczania, więc nie wydałam z siebie ani słowa protestu.  Pomimo tego, że nikt nie zwracał uwagi na złe oceny, to byłam nimi lekko zdołowana. Do tego wszystkiego dochodziło upokorzenie jakie zaliczyłam na wigilii szkolnej, kiedy to zachowywałam się niczym osoba choro psychiczna przy Kakashim. Chociaż nigdy nie twierdziłam, że ze mną wszystko w porządku to zdawało mi się, że tym razem przesadziłam. Byłam jak rozhisteryzowana nastolatka, które właśnie dowiedziała się, że jej chomik zdechł. Moje zachowanie było po prostu żałosne.
Uznałam, że wszystkie przeczucia i dziwne wspomnienia były wytworem mojej wyobraźni i odstawiłam na jakiś czas książki przygodowe. Postanowiłam, że zmienię w sobie to i owo. Będę się zdrowo odżywiać,  zacznę biegać codziennie rano, będę więcej się uczyć, segregować śmieci i wstąpię do koła miłośników przyrody. W moim domu będzie panował całkowity porządek. Ogólnie rzecz biorąc będę pracowita, mądra, ładna i wysportowana. Przede wszystkim musiałam zapomnieć o Kakashim. Całkowicie zapomnieć. Sprawić by był dla mnie - tylko zwykłym - niesamowicie przystojnym - człowiekiem. Mam motywacje! Tak właśnie mam ją! W sumie, to co jest moją motywacją? Kurna musze sobie znaleźć motywacje...

11 Stycznia
Minął tydzień od mojego wielkiego postanowienia. Jednak dużo łatwiej sie go wymyślało niż realizowało. Prawda jest taka, że realizowałam tylko połowę mojego planu. Jadłam warzywa, o ile były w jakimś ostrym sosie i z milionami niezdrowych rzeczy, zdarzało mi się biegać, rano, po bułki do sklepu, albo z powodu braku czasu na dotarcie do szkoły marszem. Z sumiennego uczenia się zrezygnowałam już przy pierwszej próbie, utwierdzając się w przekonaniu, że nie ma to najmniejszego sensu. Czasami wyrzucałam plastikowe butelki do kosza z napisem "PLASTIK", a jeśli chodzi o  miłośników przyrody... dowiedziałam się gdzie odbywają się spotkania. Nie warto było nawet wspominać o Kakashim. Przez cały tydzień nie było go w szkole. Normalny na umyśle człowiek powiedziałby, że jest chory czy coś. Ja za to jak największy debil zamartwiałam się myśląc, czy jeszcze żyje. Nie miałam pojęcia skąd akurat wzięły mi się tak dziwaczne myśli. To, że jakiegoś nauczyciela nie było na zajęciach przez pewien czas, nie oznacza od razu, że nie żyje.
I czemu się martwiłam?
Idiotka.

13 Stycznia
Pogoda zaczęła robić wyjątkowo nieprzyjemne figle. Termometr wskazywał na 25 stopni mrozu, a śnieg nigdzie się nie wybierał. Wprost przeciwnie. Wydawało mi się, że każdego dnia było go coraz więcej. Każde z moich ubrań, obojętnie jak ciepłe by się wydawało, przegrywało walkę z mrozem, a mata ogrzewająca stała się moim nieodłącznym nocnym kochankiem. Marzyłam o gorącej kąpieli w wannie, ale w moim bloku zamarzły rury wodociągowe i wodę dostarczano w postaci 5 litrowych bukłaków. Miałam poważne problemy z oszczędzaniem i gospodarowaniem wody, a  zbyt mało pieniędzy, by dokupić jej na tyle by starczyło mi na kąpiel. Dlatego moje mycie się było wyjątkowo nieprzyjemne gdyż wyznaczyłam sobie do tego tylko 2 litry, a i tak nie mogłam robić tego zbyt często. Czułam się brudna. Do szkoły zmierzałam w nastroju skrajnej depresji, mając ochotę nakrzyczeć na każdego uśmiechającego się przechodnia. Na szczęście nie było ich za wiele i dotarłam na miejsce, z czystym sumieniem, ale z wyrazem twarzy niczym u 70 letniego człowieka po przejściach. Szatnia była kompletnie pusta, co być może spowodowane było tym, że od 5 minut trwały lekcje. Tak się złożyło, że moją pierwszą lekcją była Chemia. Nauka ta, stała się moim dożywotnim wrogiem już od pierwszej klasy gimnazjum. Był to - moim zdaniem - przedmiot kompletnie bezsensowny, na którym próbowali nas nauczyć czarnej magii. Niestety w tym stwierdzeniu byłam odosobniona, gdyż wszyscy inni ją uwielbiali. A już w szczególności Temari i Sakura. Zerknęłam na zegarek wiszący na jednej ze ścian. Minęło już 10 minut lekcji. Przeraziłam się wizją, miny nauczycielki kiedy tylko wejdę do klasy, spóźniona. W tej szkole mieli istnego bzika na punkcie spóźnień, a mnie niestety zdarzały się one bardzo często. Po kolejnych 5 minutach rozmyślania nad beznadziejnością dnia, byłam już pewna, że jak tylko przekroczę próg  to weźmie mnie do odpowiedzi. Spóźniając się o kolejne 10 minut mogłabym się zacząć obawiać średniowiecznych tortur. To było takie beznadziejne...
 Zdejmowałam kurtkę dosyć ślamazarnie. Z jednej strony dlatego, że wciąż było mi zimno, a z drugiej dlatego, że moja chęć do życia wynosiła tyle co temperatura za oknem i poziom czystości mojej skóry. Zatrzasnęłam szafkę uderzając o nią własną głową i miałam zamiar zrobić to jeszcze raz, ale zamiast o twardy metal moje czoło uderzyło w coś miękkiego i ciepłego. Przez chwilę nawet myślałam, że w szafkach zmontowano coś w stylu poduszek powietrznych, ale ten pomysł został obalony przez obraz jaki zobaczyłam podnosząc głowę. Opierałam czoło o rękę Kakashiego Hatake.
Ogarnęła mnie wyjątkowa ulga, gdy zobaczyłam go całego i zdrowego, ale została ona szybko zastąpiona dziwnym mrowieniem w żołądku.
- Cześć Sei - powiedział i uśmiechnął się. Znowu nie miał maski.
Tym razem z mojego żołądka próbował się wydostać mały Bruce Lee.
Moje policzki i szyję zalała fala gorąca.
Och naprawdę organizmie?
Za każdym razem gdy go widzę musisz wywoływać, że wyglądam jak burak. Współpracuj.
-  Hej - wychrypiałam jakimś dziwnym głosem.
 Od rana nie wypowiedziałam ani jednego słowa, przez co brzmiałam jak ludzie z reklam na ból gardła. Zawstydziłam się jeszcze bardziej i szybko odchrząknęłam.
- To znaczy, cześć Kakashi. - powiedziałam starając się na moją nijaką twarz wcisnąć trochę uśmiechu. Podejrzewałam, że nie wyszło mi to za dobrze. Byłam za bardzo zdołowana i nawet powrót Kakashiego nie mógł wymazać moich ponurych myśli.
- Czemu nie jesteś na lekcji? - zapytał już poważniejszym tonem, ale nie na tyle poważnym bym miała się go przestraszyć.
- Spóźniłam się i wątpię, żeby moja nauczycielka była zadowolona z tego faktu. - skrzywiłam się. Nie bardzo chciałam opuszczać w tej chwili Kakashiego, po tak długim okresie nie widzenia się z nim. Zwłaszcza jeśli musiałabym to zrobić dla jednej lekcji chemii. - Więc muszę już iść. - powiedziałam z żalem, który bardzo starałam się ukryć i wyminęła go.
Czy ja właśnie przeprowadziłam rozmowę z Kakashim Hatake?
Może jeszcze nie mogłam tego nazwać rozmową, ale jakiś postęp jest.
- Czekaj. - powiedział i złapał mnie za nadgarstek, uniemożliwiając mi dalszą drogę.
- Hmm? - Boże, on nie chce żebym go zostawiła.
Ogarnęła mnie dziwna euforia.
- Nie ma sensu byś teraz szła na lekcje. W sali chemicznej nie ma ani jednej osoby. Wszyscy już przeszli na drugą stronę. - oznajmił poważnym tonem.
Nie byłam pewna czy zdawał sobie sprawę jak dramatycznie brzmiała informacja, którą mi właśnie przekazał. Poczułam jak robię się blada. "Nie ma ani jednej osoby, przeszli na drugą stronę, przeszli na drugą stronę". Przez chwile analizowałam jego słowa, poczym wybuchłam.
- Jak to przeszli na drugą stronę? - spytałam piskliwym głosem. - Wszyscy?! Ale czemu?! Kto mógł coś takiego zrobić? - moje przerażenie powoli sięgało zenitu. - To na pewno ta babka od chemii! Wiedziałam, że coś jest z nią nie tak. Podejrzewałam to od samego początku. - wyrwałam rękę z jego uścisku i złapałam się obiema dłońmi za włosy. - O mój Boże, Kakashi musimy zawiadomić policję! Wyciągaj telefon! Albo czekaj, zadzwonię z mojego. - drżącymi dłońmi otwierałam szafkę by wyciągnąć z niego komórkę, gdy usłyszałam za sobą śmiech. Bardzo znany mi śmiech. Odwróciłam się gwałtownie z oburzeniem wymalowanym na twarzy.
- To nie jest śmieszne Kakashi! - krzyknęłam mu prosto w twarz, a ten zaśmiał się jeszcze głośniej. Naprawdę w takich chwilach nie powinnam rozmyślać nad tym, jak przystojny jest gdy się śmieje. - Przestań! - ponowiłam próbę, a on biorąc głęboki oddech starał się uspokoić.
Potem wyciągnął ramiona i przytulił mnie. Byłam zbyt zszokowana i roztrzęsiona by jakkolwiek zareagować. Po całym moim ciele przeszły dreszcze.
Miałam dziwne wrażenie, że zrobił to zupełnie spontanicznie. Przestał się śmiać, ale byłam pewna, że na jego twarzy wciąż widniał uśmiech.
- Mogę Cię zapewnić - usłyszałam jego rozbawiony głos przy uchu. - Że wszyscy z twojej klasy są cali i zdrowi.

Kroczyłam z Kakashim po pustych korytarzach szkoły. Nie bardzo wiedziałam gdzie mnie prowadzi, ale kazał mi z nim iść, więc posłusznie, bez specjalnych protestów, wykonałam polecenie. Czułam się jak idiotka, demonstrując mu kompletnie niewytłumaczalny napad histerii. Po raz drugi. Wyobraziłam sobie jak uderzam się otwartą dłonią w czoło powtarzając "Debil, debil, debil". Gdyby tego było mało od czasu gdy mnie przytulił w szatni, moja twarz przybrała iście czerwony kolor. To nie jest współpraca, organizmie.
Mój umysł nie działał przy nim zbyt sprawnie, dlatego też dopiero po kilku minutach zorientowałam się, że idziemy w stronę sal treningowych. Kakashi otworzył przede mną drzwi prowadzące na dwór, a mnie natychmiast ogarnęło lodowate zimno. Orzeźwiło mnie trochę, ale i tak było nieprzyjemne. Zacisnęłam zęby i przymrużyłam oczy gdy podmuch zimnego powietrza zmieszanego ze śniegiem uderzył w twarz. Wyprostowałam się dumnie i już chciałam ruszyć, ale Kakashi złapał mnie za ramię.
- Poczekaj. - powiedział i zdjął swój czarny sweter. Wyciągnął rękę ze swetrem  w moim kierunku. - Załóż go.
Teraz miał na sobie tylko szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Na jego szyi wciąż widniał znany mi łańcuszek z symbolem wieczności, ale nie o tym wtedy myślałam. Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego z zaciętością w oczach. Ten odwzajemnił spojrzenie i puścił klamkę przez co drzwi zatrzasnęły się z głośnym huknięciem.
- Przeziębisz się!
- Przeziębisz się.
Powiedzieliśmy dokładnie w tym samym momencie. Z tym, że ja trochę głośniej.  Teraz, gdy Kakashi przestał przytrzymywać drzwi i nie czułam już na siebie chłodnego podmuchu wiatru, mogłam spokojnie negocjować.
- Dopiero co byłeś chory! Musisz się oszczędzać. - stwierdziłam z pewnością w głosie.
- Nie byłem chory. - oznajmił spokojnie.
- Więc co robiłeś!? Nie było Cię przez cały tydzień. - powiedziałam, celując w niego oskarżycielsko palcem.
Jego wyraz twarzy, dotąd raczej rozbawiony, zrobił się smutny, pełen wyrzut - jak mi się zdawało - skierowanego do mnie.
- Nie było mnie CAŁY tydzień. - mruknął. - CAŁY JEDEN tydzień. - jego głos stał się głośniejszy. - Sei, uwierz mi na słowo, jesteś OSTATNIĄ osobą, która może mi robić takie wyrzuty.
- O co Ci chodzi? - spytałam, lekko zbita z tropu jego zmianą humoru.
Spojrzał na mnie z wyrzutem i odwrócił głowę wbijając wzrok w podłogę.
- Odeszłaś. - mruknął, bardzo cicho, jakby sam do siebie.
- Hmm? - zdziwiłam się, a on uniósł wzrok.
Gdy zobaczył moje zdziwione spojrzenie, na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
- Och, po prostu przestań marudzić. - powiedział spokojnie i wcisnął mi sweter przez głowę.
- Ja marudzę?! - chciałam protestować, ale położył mi palec do ust.
- Milczenie jest złotem. - oznajmił. 
- Och, jaki z Ciebie filozof. - prychnęłam, odsuwając jego rękę. Kakashi uśmiechnął się do mnie.
- Wiedziałem, że nie będę mógł Cię uciszyć. - powiedział i spojrzał na moje ręce.
Sweter wciąż zwisał mi bezwładnie, trzymając się tylko na głowie.
- Chyba nie myślisz, że go założę. Jesteś po chorobie. Nie możesz chodzić w samym podkoszulku po dworze przy 25 stopniach mrozu. - walczyłam uparcie, ściągając sweter, jednak Kakashi przytrzymał moje ręce.
- Mówiłem ci już. Nie jestem po żadnej chorobie. Nie wyjdziesz stąd w koszulce na ramiączka. - powiedział - Twój organizm nie specjalnie odporny na wirusy.
- Skąd ty to możesz widzieć.
- Zakładaj. - powiedział stanowczo.
- Skoro nie wyjdę w tej koszulce to możemy się wrócić po mój sweter i kurtkę do szafki.
- Nie mamy na to czasu.
- Więc pójdę w koszulce na ramiączka. - oznajmiłam.
- Sei... -
- Nie możesz tak porostu...
- Załóż. Ten. Sweter. -  rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Z miną naburmuszonego dziecka, włożyłam ręce w rękawy. Kakashi był jak pani z sierocińca wiecznie martwiąca się o mój stan zdrowia. W niczym innym jej nie przypominał, ale w tej jednej rzeczy był identyczny.
Otworzył przede mną drzwi. Ruszyłam przed siebie i mimo tego, że miałam na sobie sweter, którego zresztą nie chciałam, było mi zimno. Kakashi szybko zrównał się ze mną i objął mnie jedną ręką, przyciągając do siebie. Momentalnie przestało mi być zimno.
- Mały kompromis. - mruknął, uśmiechając się.

- Nie to żebym się niecierpliwiła czy coś. - powiedziałam gdy już weszliśmy do jednej z największych sal treningowych. - Ale co my tu robimy?
Kakashi, który do tej pory mnie obejmował, teraz zabrał rękę i obrócił się w stronę wiecznie zamkniętych drzwi, znajdujących się na jednej ze ścian. Wydałam z siebie cichy protest w formie jakiegoś dziwnego odgłosu, ale natychmiast zamilkłam, mając nadzieję, że go nie usłyszał. W dalszym ciągu nie odpowiedział mi na pytanie.
- Hej, Kakashi. - powiedziałam i niewiele myśląc złapałam go za ramię.
Przerażona swoją śmiałością natychmiast zabrałam rękę. Co ty robisz, idiotko?!
Zerknęłam na niego kątem oka. Miał bardzo poważną minę i swoimi czarnymi oczami wpatrywał się w niczym sie niewyróżniające, dębowe drzwi. Próbując dopasować się do sytuacji, również z uwagą zaczęłam sie przyglądać drzwiom, próbując może coś z nich odczytać.
A może na kogoś czekamy?
Dobra, nie pytaj. Po prostu wpatruj się w drzwi. Staliśmy tam z jakieś 3 minuty pogrążeni w kompletnej ciszy. Atmosfera powoli robiła się nieznośna.
- Nie wiem czy jest gotowa... - mruknął sam do siebie Kakashi, ale ponieważ, jego głoś był jedynym dźwiękiem jaki słyszałam od 5 minut, to mógł to równie dobrze wykrzyczeć. Byłam wprost pewna, że mówi o mnie. Zdenerwowałam się.
Czemu, czemu wszyscy mówią w moim towarzystwie do siebie? Czy naprawdę jestem, aż tak nudna?
- Kakashi. - powiedziałam rozdrażnionym głosem, ale bardzo się starałam by brzmiał spokojnie. - Ja wciąż tu jestem.
Hatake jakby się ocknął. Spojrzał na mnie i westchnął. Dostrzegłam w jego oczach troskę. Co tu się dzieje? Czemu wszyscy tak na mnie patrzą? Miałam wrażenie, że każdy z osobna dowiedział się, że posiadam jakąś nieuleczalną chorobę o której - jako jedyna - nic nie wiedziałam.
- Sei... - zaczął spokojnie. - Obiecaj mi, że cały czas będziesz trzymała się blisko mnie.
Ta propozycja zabrzmiała wprost intymnie i jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała wizja trzymania się blisko Kakashiego. Jednak jego prośba była bezsensu.
- Czekaj, po co miałabym to robić? - spytałam marszcząc brwi, ale będą pewna, że na mojej twarzy znajdowały się rumieńce.
- Sei. - powiedział poważniej, i złapał mnie za ramiona. - Po prostu mi to obiecaj. Obiecaj, że nie uciekniesz.
Na jego twarzy malowała się tylko i wyłącznie powaga, a jego czarne oczy patrzyły na mnie stanowczo.
- Do.. dobrze - wyjąkałam niepewnie.
- Jest jeszcze jedna sprawa. - oznajmił. - Musisz mi zaufać.
Teraz to przesadził. "Hej Kakashi! Jesteś nauczycielem, który dotyka mnie w dosyć intymny sposób i zawsze zjawia się gdy nikogo nie ma w pobliżu. W normalnym przypadku już dawno oskarżyłabym Cię o bycie pedofilem, ale tego nie zrobiłam. Wprost przeciwnie. To chyba coś znaczy prawda?!"
Miałam, jednak wrażenie, że nie powinnam wypowiadać tych słów w tej sytuacji, ani w żadnej innej, dlatego przytaknęłam tylko głową. Chyba mu to nie wystarczyło.
- Sei?
- Dobrze, już dobrze. Ufam Ci. - powiedziałam zdejmując jego ręce z moich ramion. - A teraz mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi.
- Na razie nie mogę nic powiedzieć. O wszystkim chce Cie poinformować Tsunade. - powiedział.
O ile ta chwila miała w sobie choć trochę intymności, to straciła ją gdy do rozmowy wkroczył drugi nauczyciel. To oznaczało jedno. Wszytko co do tej pory zdarzyło się pomiędzy mną, a Kakashim miało związek czysto formalny. A może nie? Może poczuł się za mnie odpowiedzialny, gdy zobaczył jak niezdarna jestem i zaczął traktować mnie jak córkę. A ja po prostu tego nie zauważyłam, ponieważ nigdy nie miałam ojca i ubzdurałam sobie, że mu się podobam. Wyobraziłam sobie mężczyznę stojącego naprzeciwko mnie, w roli mojego ojca. Zrobiło mi się niedobrze. Byłaby to naprawdę patologiczna rodzina. Obojętnie która z wersji była prawdziwa i tak sprawiła, że przestałam widzieć sens w życiu. Byłam już pewna, że we wszystkich wspólnych chwilach - pomimo tego, że nie było ich wiele - nie było ani odrobiny romantyzmu i wewnętrznego podniecenia ze strony Kakashiego, tylko wymuszona lub nie, ojcowska troska. W jednej chwili poczułam się niechciana i nieatrakcyjna. Spuściłam głowę i nic już więcej nie mówiłam."ALE. Z. CIEBIE. IDIOTKA." - powiedział mój wewnętrzny głos. Oj, zamknij się już.
- Sei, spójrz na mnie. - powiedział Kakashi i zmusił mnie do spojrzenia mu w oczy. W jego dotyku nie było nic intymnego. Jego wzrok nie wyrażał żadnych emocji. - Wolałbym, byś uważnie przyglądała się temu co robie.
- Okej. - powiedziałam głosem bez wyrazu, robią krok do tyłu.
Napotkałam jego zdziwione spojrzenie. Może dla niego to nie było nic takiego, ale to, że stał tak blisko i dotykał mojej twarzy, źle na mnie działało. Kakashi westchnął.
- Stań tam. - rozkazał, wskazując mi miejsce pod oknem. - będziesz lepiej widziała.
Posłusznie wykonałam jego polecenie. Gdy spostrzegł, że uważnie go obserwuje, kiwnął głową i obrócił się trochę, w kierunku drzwi. Podszedł do nich na długość ręki i wtedy zaczął wykonywać jakieś dziwne znaki dłońmi. Miałam wrażenie, że skądś je znam. Wykonywał je powoli, pewnie po to bym mogła wszystko zapamiętać, ale i tak miałam z tym problem. W jednej chwili jego lewe oko zmieniło kolor na szkarłatny czerwony, a wokoło źrenicy pojawiły się jakieś czarne kreski. Po policzku pociekła mu krew. Jego ręce znieruchomiały przez chwilę, a następnie, otwartą dłonią uderzył w drzwi na których pojawiła się ogromna, czarna pieczęć. Podłoga zatrzęsła się lekko. Mimo wczesnej pory sklepienie zakryły ciemne chmury. Usłyszałam huk i niebo rozjaśniła błyskawica, uderzając zaledwie trzy kroki od budynku w którym się znajdowaliśmy. Trzęsienie wzmogło się. Żarówki popękały, a sufit zaczął się zawalać. Wszystkie szyby rozbiły się na miliony świecących kawałków, które raniły mnie w plecy. Zakryłam głowę rękami. Czułam podmuch wiatru który sprawiał, że z trudem utrzymywałam się na nogach. Kawałek sufitu zawalił się wyjątkowo blisko mnie. Spojrzałam przerażona na Kakashiego, który, coś do mnie krzyczał, jednak było za głośno bym mogła go dosłyszeć. Gwałtownym gestem nakazał mi żebym do niego podeszła. Chciałam się ruszyć, ale moje ciało było jak sparaliżowane. Jedną rękę wciąż trzymał na drzwiach. Wahał się czy ją opuścić. W jednej chwili zapanowała całkowita cisza. Dostrzegłam, że Kakashi podjął decyzję. Usłyszałam świst, jakby ktoś przerywał powietrze. Poderwałam głowę w górę. Zobaczyłam jak sufit z zawrotną prędkością przybliża się do mnie. Wiedziałam, że nie dam rady uciec. Zamknęłam oczy przygotowując się na zderzenie, jednak zamiast tego poczułam jak ktoś łapie mnie w pasie, a potem jakby się ze mną teleportuje tuż pod drzwi. To nic nie da. Zmiażdży nas oboje.
- Uwolnienie! - usłyszałam krzyk Kakashiego, a następnie wszędzie zapanowała cisza

Leżałam na czymś miękkim i wilgotnym. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą zieleń. Zaraz...przecież moja poduszka nie jest wcale zielona. I czemu moja łóżko było mokre. Zamknęłam oczy i przewróciłam się na drugi bok. Wszystko mnie bolało. Złapałam się jedną ręką za brzuch.
- Ałaaaa - jęknęłam.
Co się dzieje? Jak mogłam spać w takim stanie? Niechętnie otworzyłam powieki i tym razem zobaczyłam przede mną drzewo. Okeeej... albo mój pokój zmienia się w las, albo coś jest ze mną nie tak. Po jego pniu wspinała się olbrzymi pająk. Tak się składało, że nienawidziłam pająków. Zerwałam się na równe nogi, czego od razu pożałowałam. Całe moje ciało przeszył ból. Co jest ze mną nie tak? Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się na szczycie pagórka, a przede mną rozpościerała się jakaś wioska. Wydawała się dosyć dziwna jak na wioskę. Taka cicha...
- Yyhhh - usłyszałam jęk i natychmiast się odwróciłam.
Za mną leżał Kakashi i wyglądało na  to, że właśnie się przebudzał. I wtedy wszystko mi się przypomniało. Jak idzie ze mną korytarzem, jak wykonuje jakieś dziwne znaki rękami, jak z jego oka cieknie krew. Przed oczami pojawił mi się obraz spadającego sufitu. Jakim cudem przeżyliśmy? I gdzie my się w ogóle znajdujemy?

- Yyyhh - Kakashi jęknął po raz kolejny.
Pokuśtykałam do niego niezdarnie i uklęknęłam, kładąc sobie jego głowę na kolanach. O ile przed chwilą wydawało mi się, że się wybudza, o tyle teraz wyglądał jakby miał spać do końca życia. Oprócz zaschniętej krwi na jego prawym policzku, nie wyglądał na specjalnie poszkodowanego.
- Hej, Kakashi. - mruknęłam, klepiąc go lekko po twarzy. - Obudź się.
Żadnej reakcji. Co jest? Czy on zawsze jęczy gdy jest nieprzytomny?
- Kakashi. - ponowiłam próbę, mówiąc już trochę głośniej. - Wstawaj.
Nawet nie drgnął.
- Kakashi! - krzyknęłam. - rusz się w końcu!
Podziałało. Zadowolona z siebie zdjęłam jego głowę z kolan i wstałam. Ten zmrużył powieki i podniósł się do pozycji siedzącej. Wyglądał na ledwo przytomnego. Otworzył powoli oczy i wtedy zerwał się  na równe nogi.
- Sei?! - krzyknął rozglądając się.
- Tu jestem. - powiedziałam krzyżując ręce. - Nie musisz tak krzyczeć. - powiedziałam jakimś dziwnym głosem, ponieważ sama przed chwilą się darłam.
Kakashi włożył rękę do kieszeni spodni i wyjął z niej jakiś czarny materiał.
Dopiero gdy przełożył go przez głowę zdałam sobie sprawę,  że była to maska.  Zakrył sobie nią połowę twarzy. Dziwnie było na niego patrzeć nie widząc jego twarzy.
- Muszę. – Odparł przez maskę. – Mam za zadanie Cię bronić.
Już prawie zapomniałam, o tym że Kakashi i Tsunade coś knują za moimi plecami. Oczywiście Hatake musiał mi o tym przypomnieć.
- No tak… - mruknęłam cicho – zadanie....
- Hmm mówisz coś? – spytał się i odwrócił w moją stronę.
Wierzchem ręki otarł krew na swoim policzku, ale nadal pozostał po niej ślad. Moja twarz przybrała dziwny wyraz. Poczułam ucisk w żołądku i cofnęłam się o kilka kroków. Kakashi spojrzał na mnie zdziwiony moim zachowaniem. Przybliżył się, a ja znowu oddaliłam. Nie chciałam by do mnie podchodził. Jego oczy zrobiły się smutne, a ja mimowolnie, zapragnęłam go pocieszyć. Jednak nie ruszyłam się z miejsca.
- Wiedziałem, że tak będzie. – powiedział i stanął w miejscu. – Sei… nie masz się czego bać.
- Czy to, że przedostaliśmy się do innego świata, ani trochę Cię nie dziwi? – spytałam podejrzliwie.
Kakashi uśmiechnął się i z zakłopotaniem złapał za głowę.
- Prawdę mówiąc, to tamten świat był tym „innym”. – oznajmił, lekkim tonem.
Co się dzieje?
- Gdzie ja jestem?
- Hmmm…  - mruknął i spojrzał w niebo w zamyśleniu. – Znajdujesz się w Konoha Gakure, ale wydaje mi się, że nic Ci to nie mówi.
Obejrzałam się na budynki znajdujące się za mną. Rzeczywiście nic mi to nie mówiło.
- Czemu mnie tu zabrałeś? – spytałam już lżejszym tonem.
- Mówiłem już. Rozkazy.
- Nie o to mi chodzi. – powiedziałam rozdrażniona. Zdążyłam zrozumieć, że był miły dlatego, że mu kazano. Nie musiał mi tego przypominać. – Bardziej interesują mnie czemu mój pobyt w TYM miejscu – machnęłam ręką. – ma służyć.
- Wszystkiego dowiesz się od Tsunade. – powiedział i włożył ręce do kieszeni.
Założyłam ręce na piersi i nadęłam policzki. Przysięgam, że to drugie zrobiłam mimowolnie. Po prostu zawsze tak miałam kiedy coś mi nie pasowało.
- Bardzo dobrze. – oznajmiłam, trochę piskliwym głosem – Chodźmy do niej.
- Nie dzisiaj.
- Dlaczego!? – krzyknęłam – chyba należy mi się trochę wyjaśnień!
- Dowiesz się wtedy kiedy będziesz na to gotowa.
- Na co gotowa?! Gdzie ja jestem?! Kim ty jesteś!? Czemu twoje oko zmienia kolor!? Dlaczego sala gimnastyczna próbowała nas zabić!? I gdzie jest wyjście z tego dziwnego świata?! - moja cierpliwość dobiegła końca. Czułam się jak w jakimś magicznym świecie, stworzonym na potrzeby filmu, w którym grałam rolę nic niewiedzącego debila. Nagle mnie olśniło.
- S-sen… - wyjąkałam. – To jest sen!
- Sei… - zaczął, ale go nie słuchałam.
- Jak cudownie! Mam świadomy sen! – wyciągnęłam się beztrosko. – Za chwilę, obudzę się w moim ciepłym łóżku i opowiem wszystko Temari…
- Sei.
- Pewnie będzie się ze mnie śmiała. – zamyśliłam się. – Trudno. Jeju… a ja myślałam że to się dzieje naprawdę. Głupia…
- Sei! – krzyknął Kakashi. Wyglądał na wkurzonego. – To. Nie. Jest. Sen.
Oburzyłam się. Już drugi raz, mówił do mnie jak do dziecka. Jednak nie brałam jego słów zbyt poważnie.
- Oczywiście, że to sen. Jak inaczej wyjaśnisz te wszystkie dziwne wydarzenia. Pomyśl. Idę do szkoły, kompletnie w fatalnym humorze, mając w myślach, że pierwszą lekcją z jaką muszę się zmierzyć jest chemia. W dodatku, spóźniłam się. Jest fatalnie. – chyba za często używam tego słowa. – A potem zjawiasz się ty. – „niczym rycerz na białym koniu” – dokończyłam w myślach. Nawet jeśli był to sen, to słowa te wydawały mi się za odważne. – I mówisz mi, że nie ma sensu bym szła na lekcję, której nienawidzę. Już masz pierwszy punkt informujący nas o tym, że śnie. Takie zdarzenie byłoby niemożliwe. W końcu, w rzeczywistości jesteś nauczycielem, a który nauczyciel namawiałby do opuszczenia zajęć, ucznia? – Kakashi stał, zamurowany, więc odpowiedziałam za niego. – żaden. Następnie idziemy w ciszy korytarzem. Kolejny punkt. W ciszy! W szkole!? Nie ma szans. Nawet podczas lekcji jest w niej głośno. A w ciągu naszej wędrówki, nie dobiegł mnie nawet jeden odgłos, mówiący o tym, że w klasach znajdowali się inni. – Hatake opuścił głowę. – A potem to już istna komedia. Ty, martwiący się o mnie. Twoje oko zmieniające kolor. Budynek, który próbuje nas zabić. I jakaś dziwaczna teleportacja. Szczerze powiedziawszy, to mój najdziwniejszy sen jaki do tej pory miałam. – zaczerpnęłam powietrza, ponieważ, większość mówiłam na jednym wdechu.
- To nie jest sen. – powiedział po raz drugi Kakashi, ale tym razem jego głos był nad wyraz spokojny.
- Oczywiście, że to sen.  – powtórzyłam.
- Ze snów, czasami, można obudzić się siłą woli. Spróbuj.
- Obudzić się siłą woli… co za bzdury. Nigdy tego nie robiłam. Sny trzeba przeczekać. Kiedyś w końcu muszę się obudzić. – Kakashi westchnął i przyjrzał mi się.
- Twoje rany nie są, aż tak poważne. – powiedział i usiadł. – Dobrze więc. Przeczekajmy twój sen, Sei.
- Nie wierzysz mi. – mruknęłam i oparłam się o pień drzewa. – Nie wierzysz mi nawet w śnie.
- Uwierzę jak się obudzisz. – oznajmił z uśmiechem.
Siedzenie w obecności Hatake w kompletnej ciszy, nie okazało się takie nudne, jak na początku myślałam. Przypominając sobie wszystkie treningi z Tsunade, miło było po prostu siedzieć i nic nie robić. Jednak po pewnym czasie zaczęłam się niecierpliwić. Gdy niebo przybrało pomarańczowy kolor, a ostatnie promyki słońca raziły w twarz, wstałam zataczając krąg wokoło drzewa, i znowu siadając. Im więcej czasu mijało tym bardziej wątpiłam w moją teorię o śnie. Mrówki, idące gęsiego i niosące jakieś okruszki, okazały się nad wyraz interesujące. Pewnie niosły jedzenie dla reszty mieszkańców ich mrowiska… a może dla królowej.
Na samą myśl o jedzeniu mój brzuch wydał z siebie dziwny dźwięk, bardzo przypominający, skrzypienie jakichś starych, zniszczonych drzwi. Zerknęłam na Kakashiego, który siedział parę metrów ode mnie i czytał książkę. Też bym chciała poczytać... mój żołądek wydał z siebie kolejny jęk tym razem jeszcze głośniejszy i dłuższy od poprzedniego.
- Zamknij się już – szepnęłam cicho, kładąc na nim dłonie.
Kakashi podniósł głowę znad książki.
- Hmm? Obudziłaś się już? – spytał, patrząc mi w oczy.
Odwróciłam głowę, zarumieniona. Co jeśli on ma rację? Co jeśli to nie jest sen? To na pewno nie jest sen. W żadnym nie czuje się tak realistycznie. Po za tym gdyby nim był dawno bym się obudziła. Zarumieniłam się mocniej. Teraz będę musiała przyznać, że miał rację. Chyba wolałabym już zostać zgniecioną przez dach sali gimnastycznej. Przełknęłam ślinę. Postanowiłam milczeć. Mój brzuch ponownie się odezwał.
 Nie współpracujesz, organizmie.
 Kakashi, chyba zrozumiał moje milczenie, ponieważ wstał i podszedł do mnie, wyciągając przed siebie rękę.
- Dobrze, więc chodźmy.
- Dokąd? – spytałam niepewnie i przyjmując pomoc, podniosłam się.
- Do domu.
- Mam tu dom!? – krzyknęłam, a moje oczy rozszerzyły się w szoku.
- Można tak powiedzieć. Idziemy do mojego domu, ale po części twojego.
Byłam tak zszokowana jego zdaniem, że tylko poruszałam ustami nie wypowiadając ani jednego słowa. Będę mieszkać z Kakashim?! Na mojej twarzy pojawiły się rumieńce.                    „Ojcowska miłość” – wyświetliło się w mojej głowie. Twarz znów odzyskała normalny kolor.
- Czemu po części mojego? – spytałam.
- Dowiesz się później.
- Nic tylko „później, później” – powiedziałam, robiąc obrażoną minę. – To ja – wskazałam na siebie - znalazłam się w dziwacznej sytuacji, należą mi się wyjaśnienia.
- Wiem. – odparł spokojnie.
- Jak wiesz, to czemu mi nie odpowiadasz?!
- Bo nie do mnie należy to zadanie.
Spojrzałam mu prosto w oczy, próbując coś z nich wyczytać. Jedyną informacją jaką dostałam wpatrując się w nie to, to, że są koloru czarnego, a gdy pada na nie światło, przechodzą w ciemno szary. Przypomniałam coś sobie.
- Czemu twoje oko zrobiło się w tedy czerwone? - spytałam
- Ponieważ aktywowałem Sharingan. – powiedział.
Ha!
 W końcu jakaś odpowiedź. Szkoda, że kompletnie nic mi nie mówiła.
- Sharingan?
- Wyjątkowa moc należąca do klanu… - spojrzał na mnie niepewnie. – do pewnego klanu.
- I ty należysz do tego klanu? – spytałam.
- Nie.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie rozumiem kompletnie nic. Zaprzestałam  prób dowiedzenia się czegoś o jego dziwnej „mocy”.
- Co ja mam tu właściwie robić? – spytałam.
- Nie mogę Ci tego powiedzieć.
- Pff …
- Nie narzekaj.
- Pff… – odwróciłam się do niego bokiem. Byłam lekko zmarnowana. Nic wartościowego nie mogłam z niego wyciągnąć. Nie było sensu dalej brnąć. Mój żołądek odezwał się ponownie. Westchnęłam.
- Chodźmy już lepiej do tego „domu”.
- Dobrze.  – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z faktu, że w końcu uległam.
Gdy tak stał na tle zachodzącego słońca wyglądał po prostu bosko... „Ojcowska miłość, ojcowska miłość”. Po powtórzeniu sobie tego z 10 razy moje podniecenie trochę opadło. Zerknęłam na ścieżkę ciągnącą się za Kakashim i westchnęłam. Czeka nas naprawdę długa droga, chyba, że jego dom znajduje się w drzewie stojącym za mną. Nie chciałam jej teraz przemierzać. Gdyby mnie wszystko nie bolało, a mój żołądek nie skręcał się w dziwnych męczarniach, czekający mnie spacer wydawałby się przyjemny. Może nawet romantyczny… „Ojcowska miłość, Sei!”. Spojrzałam na Kakashiego z beznadziejnym wyrazem twarzy.
- Ruszmy się w końcu. – powiedziałam, a w sumie jęknęłam, a mój brzuch za mną.( Zamknij się w końcu!) – Bo nigdy nie dotrzemy na miejsce.
Wyminęłam go i żółwim tempem ruszyłam po ścieżce, jednak nie usłyszałam by ruszył za mną. Chciałam się obrócić, ale on objął mnie jedną ręką w tali i nim zdążyłam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk zeskoczył z górki. Jedyne co czułam to jego rękę obejmującą mnie („Ojcowska miłość!”…jeny, to przestaje działać) i zimny podmuch wiatru uderzający mnie w twarz, na tyle mocno, że musiałam zamknąć oczy.
- C-co ty robiszz… - krzyknęłam w locie – Idioto! – dokończyłam, kiedy zadziwiająco cicho dotknęłam ziemi. – Ten pagórek ma ze sto metrów wzwyż! Chcesz nas zabić!? Jak można być tak nieodpowiedzialnym! I tym masz za zadanie mnie bronić. Pff… - to chyba też za często powtarzam – dobre sobie! Co następne? Kąpiel z piraniami?! Mogłeś nas zabić! – Wykrzyknęłam na jednym tchu. Za dużo emocji jak na dzisiaj. Za dużo styczności ze śmiercią. Kakashi stał w pozycji na początku nazywaną przeze mnie „luzacką”, ale potem zmieniłam to na „ Pozycja na Shikamaru”. Wyglądał jakby powstrzymywał się od śmiechu.
- Sei… - zaczął rozbawionym tonem, ale ja byłam chodzącą bombą zegarową.
- Co! – wykrzyknęłam, takim głosem, że sama się siebie przestraszyłam, ale Kakashi wyglądał na niewzruszonego.
- Żyjesz. – dokończył.
- No co ty nie powiesz!
- Dlatego nie wiem czemu, tak się denerwujesz.  – oznajmił spokojnie.
- Eee – zaczęłam, szukając argumentów. – emm – przecież musi jakiś być. – nooo – nie dobrze. – Och po prostu chodźmy już do domu.
Dom Kakashiego znajdował się wyjątkowo blisko, i już po 5 minutach drogi byliśmy na miejscu. Jego mieszkanie było małe i dosyć skromne, ale bardzo ładnie urządzone. Stwierdziłam nawet, że jakbym chciała mieć dom jednorodzinny to właśnie tak urządzony. Oczywiście nie na głos. Podłoga w ciasnym przedpokoju była drewniana, podobnie jak w kuchni i salonie, które zresztą były ze sobą połączone. W pokoju dziennym znajdowała się beżowa kanapa, stojąca naprzeciwko kominka. Fakt, że Kakashi był w posiadaniu kominka, sprawił, że na mojej twarzy natychmiast zagościł uśmiech. Czując nagły przypływ entuzjazmu, rozłożyłam się na kanapie i przeciągnęłam. Zamknęłam oczy. Było mi na tyle wygodnie, że mogłabym zasnąć tak, od razu. Jednak pewna myśl zaświtała mi w głowie. Podniosłam się, możliwe, że nie co za gwałtownie, ponieważ zabolały mnie plecy, i ruszyłam w stronę Kakashiego, który stał w dużej kuchni z głową w lodówce. Mój żołądek znowu dał o sobie znać. Przez chwilę zapomniałam co chciałam powiedzieć. Hatake zamknął lodówkę, prostując się.
- Przykro mi, ale będziesz musiała zjeść coś na mieście. – powiedział przepraszająco. – Dawno nie robiłem zakupów.
Ponieważ usilnie próbowałam sobie przypomnieć czemu zerwałam się z kanapy i podbiegłam do Kakashiego, nic nie odpowiedziałam. Hatake przyjął widocznie moje milczenie jako zgodę i wyminął mnie kierując się w stronę drzwi, prawdopodobnie myśląc, że pójdę za nim. Zastygłam w bezruchu z ustami na wpół otwartymi. Przypomniało mi się
- Hej Kakashi! – krzyknęłam za nim. – Czy masz tu może dostęp do ciepłej wody?
Ten, odwrócił się, wyraźnie zaskoczony moim dziwnym pytaniem.
- Tak – powiedział niepewnie.
Kiwnęłam energicznie głową, mając zdeterminowany wyraz twarzy.
- Gdzie znajduje się łazienka? – spytałam. Kakashi zmarszczył brwi.
- Korytarz. – wskazał ręką  – drugie drzwi po lewej.
Szybkim krokiem ruszyłam we wskazanym mi kierunku.
- Poczekaj jeszcze 20 minut. – rzuciłam przez ramię. – Muszę wziąć prysznic. – wyjaśniłam.
Już naciskałam klamkę gdy Hatake odkrzyknął.
- A masz jakieś rzeczy na zmianę?
Spojrzałam na swój strój. Podarte w wielu miejscach czarne spodnie i zniszczony sweter Kakashiego nie prezentował się zbyt dobrze.
- Eee – wyjąkałam. – Nie zastanawiałam się nad tym. - Kakashi westchnął i zniknął za drzwiami prowadzącymi zapewne do jakiegoś pokoju.
Po chwili, ciągnącej się dla mnie bardzo długo, wyłonił się z pomieszczenia, trzymając w ręku jakieś ubrania. Wyciągnął ją w moim kierunku lekko zmieszany. Posłusznie je wzięłam i weszłam do łazienki. 












Witam, witam, witam! Chciałabym was prosić, o to byście podzielili się swoją opinią na temat, tego bloga. Czy was zainteresował? Czy powinnam coś zmienić w stylu pisania? A może macie jakieś pytania dotyczące fabuły? 
Naprawdę bardzo by mi to pomogło. Byłoby mi łatwiej żyć ze świadomością, że ktoś jednak to czyta.
Pozdrawiam i całuję wszystkich fanów Naruto i na zachętę wstawiam wam zdjęcie Kakashiego <3 

3 komentarze:

  1. Bardzo fajnie :) Czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. zapraszam do siebie mynameisnobodyyy.blogspot.com tematyka sasusaku :)
    a twoj blog bardzo interesujacy, rowniez dopiero zaczelam blogowac i musze przyznac ze ciezko jest aby ktos sie dowiedzial o blogu.
    pozzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No, akcja zaczyna się coraz bardziej rozkręcać. Wciąż podtrzymuję swoje zdanie na temat Twojego ukazywania uczuć i myśli - robisz to naprawdę świetnie! A i z interpunkcją jest chyba trochę lepiej. I tak, czuję się naprawdę zaciekawiona i aż chce się czytać dalej, żeby się dowiedzieć, jak zareaguje Sei na prawdę. A Kakashi... kocham, kocham, kocham! Zwłaszcza w parze z Sei! Za kolejne rozdziały wezmę się już jutro, ale możesz być pewna, że wrócę na pewno!
    Pozdrawiam cieplutko, Mukudori.
    [historie-niewyszukane.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń