Nowy
rok zaczęłam wyjątkowo źle. Już w na pierwszych zajęciach dowiedziałam się, że
jestem zagrożona z trzech przedmiotów. Okazało się jednak, że nauczycieli nie
za bardzo to obchodzi i żaden nie groził mi usunięciem ze szkoły. Baa, nikt
nawet nie zaproponował mi poprawy. Wszyscy za to chwalili mnie za 6 z w-f i 5 z
fizyki, która okazała się być interesująca dopiero w liceum. Może dlatego, że
opierała się głównie na praktyce. Dosyć dziwnej bo rzucaliśmy dziwnymi
nożykami, które podobno nazywały się kunaiami, w tarcze ustawione na pniu
drzewa. Ogólnie rzecz biorąc, miałam wrażenie, że ta szkoła uczy nas
przetrwania w jakiejś dżungli, w której co chwila niewidzialni ninja czyhają na
twoje życie. Jednak podobał mi się ten system nauczania, więc nie wydałam z
siebie ani słowa protestu. Pomimo tego,
że nikt nie zwracał uwagi na złe oceny, to byłam nimi lekko zdołowana. Do tego
wszystkiego dochodziło upokorzenie jakie zaliczyłam na wigilii szkolnej, kiedy
to zachowywałam się niczym osoba choro psychiczna przy Kakashim. Chociaż nigdy
nie twierdziłam, że ze mną wszystko w porządku to zdawało mi się, że tym razem
przesadziłam. Byłam jak rozhisteryzowana nastolatka, które właśnie dowiedziała
się, że jej chomik zdechł. Moje zachowanie było po prostu żałosne.
Uznałam, że wszystkie przeczucia i dziwne
wspomnienia były wytworem mojej wyobraźni i odstawiłam na jakiś czas książki
przygodowe. Postanowiłam, że zmienię w sobie to i owo. Będę się zdrowo
odżywiać, zacznę biegać codziennie rano,
będę więcej się uczyć, segregować śmieci i wstąpię do koła miłośników przyrody.
W moim domu będzie panował całkowity porządek. Ogólnie rzecz biorąc będę
pracowita, mądra, ładna i wysportowana. Przede wszystkim musiałam zapomnieć o
Kakashim. Całkowicie zapomnieć. Sprawić by był dla mnie - tylko zwykłym -
niesamowicie przystojnym - człowiekiem. Mam motywacje! Tak właśnie mam ją! W
sumie, to co jest moją motywacją? Kurna musze sobie znaleźć motywacje...
11 Stycznia
Minął
tydzień od mojego wielkiego postanowienia. Jednak dużo łatwiej sie go wymyślało
niż realizowało. Prawda jest taka, że realizowałam tylko połowę mojego planu. Jadłam
warzywa, o ile były w jakimś ostrym sosie i z milionami niezdrowych rzeczy,
zdarzało mi się biegać, rano, po bułki do sklepu, albo z powodu braku czasu na
dotarcie do szkoły marszem. Z sumiennego uczenia się zrezygnowałam już przy
pierwszej próbie, utwierdzając się w przekonaniu, że nie ma to najmniejszego
sensu. Czasami wyrzucałam plastikowe butelki do kosza z napisem
"PLASTIK", a jeśli chodzi o
miłośników przyrody... dowiedziałam się gdzie odbywają się spotkania.
Nie warto było nawet wspominać o Kakashim. Przez cały tydzień nie było go w
szkole. Normalny na umyśle człowiek powiedziałby, że jest chory czy coś. Ja za
to jak największy debil zamartwiałam się myśląc, czy jeszcze żyje. Nie miałam
pojęcia skąd akurat wzięły mi się tak dziwaczne myśli. To, że jakiegoś
nauczyciela nie było na zajęciach przez pewien czas, nie oznacza od razu, że
nie żyje.
I czemu się martwiłam?
Idiotka.
13 Stycznia
Pogoda
zaczęła robić wyjątkowo nieprzyjemne figle. Termometr wskazywał na 25 stopni
mrozu, a śnieg nigdzie się nie wybierał. Wprost przeciwnie. Wydawało mi się, że
każdego dnia było go coraz więcej. Każde z moich ubrań, obojętnie jak ciepłe by
się wydawało, przegrywało walkę z mrozem, a mata ogrzewająca stała się moim nieodłącznym
nocnym kochankiem. Marzyłam o gorącej kąpieli w wannie, ale w moim bloku
zamarzły rury wodociągowe i wodę dostarczano w postaci 5 litrowych bukłaków.
Miałam poważne problemy z oszczędzaniem i gospodarowaniem wody, a zbyt mało pieniędzy, by dokupić jej na tyle by
starczyło mi na kąpiel. Dlatego moje mycie się było wyjątkowo nieprzyjemne gdyż
wyznaczyłam sobie do tego tylko 2
litry, a i tak nie mogłam robić tego zbyt często. Czułam
się brudna. Do szkoły zmierzałam w nastroju skrajnej depresji, mając ochotę
nakrzyczeć na każdego uśmiechającego się przechodnia. Na szczęście nie było ich
za wiele i dotarłam na miejsce, z czystym sumieniem, ale z wyrazem twarzy
niczym u 70 letniego człowieka po przejściach. Szatnia była kompletnie pusta,
co być może spowodowane było tym, że od 5 minut trwały lekcje. Tak się złożyło,
że moją pierwszą lekcją była Chemia. Nauka ta, stała się moim dożywotnim
wrogiem już od pierwszej klasy gimnazjum. Był to - moim zdaniem - przedmiot
kompletnie bezsensowny, na którym próbowali nas nauczyć czarnej magii. Niestety
w tym stwierdzeniu byłam odosobniona, gdyż wszyscy inni ją uwielbiali. A już w
szczególności Temari i Sakura. Zerknęłam na zegarek wiszący na jednej ze ścian.
Minęło już 10 minut lekcji. Przeraziłam się wizją, miny nauczycielki kiedy
tylko wejdę do klasy, spóźniona. W tej szkole mieli istnego bzika na punkcie
spóźnień, a mnie niestety zdarzały się one bardzo często. Po kolejnych 5
minutach rozmyślania nad beznadziejnością dnia, byłam już pewna, że jak tylko
przekroczę próg to weźmie mnie do
odpowiedzi. Spóźniając się o kolejne 10 minut mogłabym się zacząć obawiać
średniowiecznych tortur. To było takie beznadziejne...
Zdejmowałam kurtkę dosyć ślamazarnie. Z jednej
strony dlatego, że wciąż było mi zimno, a z drugiej dlatego, że moja chęć do
życia wynosiła tyle co temperatura za oknem i poziom czystości mojej skóry.
Zatrzasnęłam szafkę uderzając o nią własną głową i miałam zamiar zrobić to
jeszcze raz, ale zamiast o twardy metal moje czoło uderzyło w coś miękkiego i
ciepłego. Przez chwilę nawet myślałam, że w szafkach zmontowano coś w stylu
poduszek powietrznych, ale ten pomysł został obalony przez obraz jaki
zobaczyłam podnosząc głowę. Opierałam czoło o rękę Kakashiego Hatake.
Ogarnęła mnie wyjątkowa ulga, gdy zobaczyłam
go całego i zdrowego, ale została ona szybko zastąpiona dziwnym mrowieniem w
żołądku.
-
Cześć Sei - powiedział i uśmiechnął się. Znowu nie miał maski.
Tym
razem z mojego żołądka próbował się wydostać mały Bruce Lee.
Moje
policzki i szyję zalała fala gorąca.
Och naprawdę organizmie?
Za każdym razem gdy go widzę musisz wywoływać,
że wyglądam jak burak. Współpracuj.
- Hej - wychrypiałam jakimś dziwnym głosem.
Od rana nie wypowiedziałam ani jednego słowa,
przez co brzmiałam jak ludzie z reklam na ból gardła. Zawstydziłam się jeszcze
bardziej i szybko odchrząknęłam.
-
To znaczy, cześć Kakashi. - powiedziałam starając się na moją nijaką twarz
wcisnąć trochę uśmiechu. Podejrzewałam, że nie wyszło mi to za dobrze. Byłam za
bardzo zdołowana i nawet powrót Kakashiego nie mógł wymazać moich ponurych myśli.
-
Czemu nie jesteś na lekcji? - zapytał już poważniejszym tonem, ale nie na tyle
poważnym bym miała się go przestraszyć.
-
Spóźniłam się i wątpię, żeby moja nauczycielka była zadowolona z tego faktu. -
skrzywiłam się. Nie bardzo chciałam opuszczać w tej chwili Kakashiego, po tak
długim okresie nie widzenia się z nim. Zwłaszcza jeśli musiałabym to zrobić dla
jednej lekcji chemii. - Więc muszę już iść. - powiedziałam z żalem, który
bardzo starałam się ukryć i wyminęła go.
Czy ja właśnie przeprowadziłam rozmowę z
Kakashim Hatake?
Może jeszcze nie mogłam tego nazwać rozmową,
ale jakiś postęp jest.
-
Czekaj. - powiedział i złapał mnie za nadgarstek, uniemożliwiając mi dalszą
drogę.
-
Hmm? - Boże, on nie chce żebym go zostawiła.
Ogarnęła
mnie dziwna euforia.
-
Nie ma sensu byś teraz szła na lekcje. W sali chemicznej nie ma ani jednej
osoby. Wszyscy już przeszli na drugą stronę. - oznajmił poważnym tonem.
Nie
byłam pewna czy zdawał sobie sprawę jak dramatycznie brzmiała informacja, którą
mi właśnie przekazał. Poczułam jak robię się blada. "Nie ma ani jednej
osoby, przeszli na drugą stronę, przeszli na drugą stronę". Przez chwile
analizowałam jego słowa, poczym wybuchłam.
-
Jak to przeszli na drugą stronę? - spytałam piskliwym głosem. - Wszyscy?! Ale
czemu?! Kto mógł coś takiego zrobić? - moje przerażenie powoli sięgało zenitu.
- To na pewno ta babka od chemii! Wiedziałam, że coś jest z nią nie tak.
Podejrzewałam to od samego początku. - wyrwałam rękę z jego uścisku i złapałam
się obiema dłońmi za włosy. - O mój Boże, Kakashi musimy zawiadomić policję!
Wyciągaj telefon! Albo czekaj, zadzwonię z mojego. - drżącymi dłońmi otwierałam
szafkę by wyciągnąć z niego komórkę, gdy usłyszałam za sobą śmiech. Bardzo
znany mi śmiech. Odwróciłam się gwałtownie z oburzeniem wymalowanym na twarzy.
-
To nie jest śmieszne Kakashi! - krzyknęłam mu prosto w twarz, a ten zaśmiał się
jeszcze głośniej. Naprawdę w takich chwilach nie powinnam rozmyślać nad tym,
jak przystojny jest gdy się śmieje. - Przestań! - ponowiłam próbę, a on biorąc głęboki
oddech starał się uspokoić.
Potem
wyciągnął ramiona i przytulił mnie. Byłam zbyt zszokowana i roztrzęsiona by
jakkolwiek zareagować. Po całym moim ciele przeszły dreszcze.
Miałam dziwne wrażenie, że zrobił to zupełnie
spontanicznie. Przestał się śmiać, ale byłam pewna, że na jego twarzy wciąż
widniał uśmiech.
-
Mogę Cię zapewnić - usłyszałam jego rozbawiony głos przy uchu. - Że wszyscy z
twojej klasy są cali i zdrowi.
Kroczyłam
z Kakashim po pustych korytarzach szkoły. Nie bardzo wiedziałam gdzie mnie
prowadzi, ale kazał mi z nim iść, więc posłusznie, bez specjalnych protestów,
wykonałam polecenie. Czułam się jak idiotka, demonstrując mu kompletnie
niewytłumaczalny napad histerii. Po raz drugi. Wyobraziłam sobie jak uderzam
się otwartą dłonią w czoło powtarzając "Debil, debil, debil". Gdyby
tego było mało od czasu gdy mnie przytulił w szatni, moja twarz przybrała iście
czerwony kolor. To nie jest współpraca, organizmie.
Mój
umysł nie działał przy nim zbyt sprawnie, dlatego też dopiero po kilku minutach
zorientowałam się, że idziemy w stronę sal treningowych. Kakashi otworzył
przede mną drzwi prowadzące na dwór, a mnie natychmiast ogarnęło lodowate
zimno. Orzeźwiło mnie trochę, ale i tak było nieprzyjemne. Zacisnęłam zęby i
przymrużyłam oczy gdy podmuch zimnego powietrza zmieszanego ze śniegiem uderzył
w twarz. Wyprostowałam się dumnie i już chciałam ruszyć, ale Kakashi złapał
mnie za ramię.
-
Poczekaj. - powiedział i zdjął swój czarny sweter. Wyciągnął rękę ze
swetrem w moim kierunku. - Załóż go.
Teraz
miał na sobie tylko szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Na jego szyi wciąż
widniał znany mi łańcuszek z symbolem wieczności, ale nie o tym wtedy myślałam.
Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego z zaciętością w oczach. Ten
odwzajemnił spojrzenie i puścił klamkę przez co drzwi zatrzasnęły się z głośnym
huknięciem.
-
Przeziębisz się!
-
Przeziębisz się.
Powiedzieliśmy
dokładnie w tym samym momencie. Z tym, że ja trochę głośniej. Teraz, gdy Kakashi przestał przytrzymywać
drzwi i nie czułam już na siebie chłodnego podmuchu wiatru, mogłam spokojnie
negocjować.
-
Dopiero co byłeś chory! Musisz się oszczędzać. - stwierdziłam z pewnością w
głosie.
-
Nie byłem chory. - oznajmił spokojnie.
-
Więc co robiłeś!? Nie było Cię przez cały tydzień. - powiedziałam, celując w
niego oskarżycielsko palcem.
Jego
wyraz twarzy, dotąd raczej rozbawiony, zrobił się smutny, pełen wyrzut - jak mi
się zdawało - skierowanego do mnie.
-
Nie było mnie CAŁY tydzień. - mruknął. - CAŁY JEDEN tydzień. - jego głos stał
się głośniejszy. - Sei, uwierz mi na słowo, jesteś OSTATNIĄ osobą, która może
mi robić takie wyrzuty.
-
O co Ci chodzi? - spytałam, lekko zbita z tropu jego zmianą humoru.
Spojrzał
na mnie z wyrzutem i odwrócił głowę wbijając wzrok w podłogę.
-
Odeszłaś. - mruknął, bardzo cicho, jakby sam do siebie.
-
Hmm? - zdziwiłam się, a on uniósł wzrok.
Gdy
zobaczył moje zdziwione spojrzenie, na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
-
Och, po prostu przestań marudzić. - powiedział spokojnie i wcisnął mi sweter
przez głowę.
-
Ja marudzę?! - chciałam protestować, ale położył mi palec do ust.
-
Milczenie jest złotem. - oznajmił.
-
Och, jaki z Ciebie filozof. - prychnęłam, odsuwając jego rękę. Kakashi
uśmiechnął się do mnie.
-
Wiedziałem, że nie będę mógł Cię uciszyć. - powiedział i spojrzał na moje ręce.
Sweter
wciąż zwisał mi bezwładnie, trzymając się tylko na głowie.
-
Chyba nie myślisz, że go założę. Jesteś po chorobie. Nie możesz chodzić w samym
podkoszulku po dworze przy 25 stopniach mrozu. - walczyłam uparcie, ściągając
sweter, jednak Kakashi przytrzymał moje ręce.
-
Mówiłem ci już. Nie jestem po żadnej chorobie. Nie wyjdziesz stąd w koszulce na
ramiączka. - powiedział - Twój organizm nie specjalnie odporny na wirusy.
-
Skąd ty to możesz widzieć.
-
Zakładaj. - powiedział stanowczo.
-
Skoro nie wyjdę w tej koszulce to możemy się wrócić po mój sweter i kurtkę do
szafki.
-
Nie mamy na to czasu.
-
Więc pójdę w koszulce na ramiączka. - oznajmiłam.
-
Sei... -
-
Nie możesz tak porostu...
-
Załóż. Ten. Sweter. - rozkazał tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
Z
miną naburmuszonego dziecka, włożyłam ręce w rękawy. Kakashi był jak pani z
sierocińca wiecznie martwiąca się o mój stan zdrowia. W niczym innym jej nie
przypominał, ale w tej jednej rzeczy był identyczny.
Otworzył przede mną drzwi. Ruszyłam przed
siebie i mimo tego, że miałam na sobie sweter, którego zresztą nie chciałam,
było mi zimno. Kakashi szybko zrównał się ze mną i objął mnie jedną ręką,
przyciągając do siebie. Momentalnie przestało mi być zimno.
-
Mały kompromis. - mruknął, uśmiechając się.
-
Nie to żebym się niecierpliwiła czy coś. - powiedziałam gdy już weszliśmy do
jednej z największych sal treningowych. - Ale co my tu robimy?
Kakashi,
który do tej pory mnie obejmował, teraz zabrał rękę i obrócił się w stronę wiecznie
zamkniętych drzwi, znajdujących się na jednej ze ścian. Wydałam z siebie cichy
protest w formie jakiegoś dziwnego odgłosu, ale natychmiast zamilkłam, mając
nadzieję, że go nie usłyszał. W dalszym ciągu nie odpowiedział mi na pytanie.
-
Hej, Kakashi. - powiedziałam i niewiele myśląc złapałam go za ramię.
Przerażona
swoją śmiałością natychmiast zabrałam rękę. Co ty robisz, idiotko?!
Zerknęłam
na niego kątem oka. Miał bardzo poważną minę i swoimi czarnymi oczami wpatrywał
się w niczym sie niewyróżniające, dębowe drzwi. Próbując dopasować się do
sytuacji, również z uwagą zaczęłam sie przyglądać drzwiom, próbując może coś z
nich odczytać.
A może na kogoś czekamy?
Dobra, nie pytaj. Po prostu wpatruj się w
drzwi. Staliśmy tam z jakieś 3 minuty pogrążeni w kompletnej ciszy. Atmosfera
powoli robiła się nieznośna.
-
Nie wiem czy jest gotowa... - mruknął sam do siebie Kakashi, ale ponieważ, jego
głoś był jedynym dźwiękiem jaki słyszałam od 5 minut, to mógł to równie dobrze
wykrzyczeć. Byłam wprost pewna, że mówi o mnie. Zdenerwowałam się.
Czemu, czemu wszyscy mówią w moim towarzystwie
do siebie? Czy naprawdę jestem, aż tak nudna?
-
Kakashi. - powiedziałam rozdrażnionym głosem, ale bardzo się starałam by
brzmiał spokojnie. - Ja wciąż tu jestem.
Hatake
jakby się ocknął. Spojrzał na mnie i westchnął. Dostrzegłam w jego oczach
troskę. Co tu się dzieje? Czemu wszyscy tak na mnie patrzą? Miałam wrażenie, że
każdy z osobna dowiedział się, że posiadam jakąś nieuleczalną chorobę o której
- jako jedyna - nic nie wiedziałam.
-
Sei... - zaczął spokojnie. - Obiecaj mi, że cały czas będziesz trzymała się
blisko mnie.
Ta
propozycja zabrzmiała wprost intymnie i jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała
wizja trzymania się blisko Kakashiego. Jednak jego prośba była bezsensu.
-
Czekaj, po co miałabym to robić? - spytałam marszcząc brwi, ale będą pewna, że
na mojej twarzy znajdowały się rumieńce.
-
Sei. - powiedział poważniej, i złapał mnie za ramiona. - Po prostu mi to
obiecaj. Obiecaj, że nie uciekniesz.
Na
jego twarzy malowała się tylko i wyłącznie powaga, a jego czarne oczy patrzyły
na mnie stanowczo.
-
Do.. dobrze - wyjąkałam niepewnie.
-
Jest jeszcze jedna sprawa. - oznajmił. - Musisz mi zaufać.
Teraz
to przesadził. "Hej Kakashi! Jesteś nauczycielem, który dotyka mnie w dosyć
intymny sposób i zawsze zjawia się gdy nikogo nie ma w pobliżu. W normalnym
przypadku już dawno oskarżyłabym Cię o bycie pedofilem, ale tego nie zrobiłam.
Wprost przeciwnie. To chyba coś znaczy prawda?!"
Miałam, jednak
wrażenie, że nie powinnam wypowiadać tych słów w tej sytuacji, ani w żadnej
innej, dlatego przytaknęłam tylko głową. Chyba mu to nie wystarczyło.
- Sei?
- Dobrze, już
dobrze. Ufam Ci. - powiedziałam zdejmując jego ręce z moich ramion. - A teraz
mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi.
- Na razie nie
mogę nic powiedzieć. O wszystkim chce Cie poinformować Tsunade. - powiedział.
O
ile ta chwila miała w sobie choć trochę intymności, to straciła ją gdy do
rozmowy wkroczył drugi nauczyciel. To oznaczało jedno. Wszytko co do tej pory
zdarzyło się pomiędzy mną, a Kakashim miało związek czysto formalny. A może
nie? Może poczuł się za mnie odpowiedzialny, gdy zobaczył jak niezdarna jestem
i zaczął traktować mnie jak córkę. A ja po prostu tego nie zauważyłam, ponieważ
nigdy nie miałam ojca i ubzdurałam sobie, że mu się podobam. Wyobraziłam sobie
mężczyznę stojącego naprzeciwko mnie, w roli mojego ojca. Zrobiło mi się
niedobrze. Byłaby to naprawdę patologiczna rodzina. Obojętnie która z wersji
była prawdziwa i tak sprawiła, że przestałam widzieć sens w życiu. Byłam już
pewna, że we wszystkich wspólnych chwilach - pomimo tego, że nie było ich wiele
- nie było ani odrobiny romantyzmu i wewnętrznego podniecenia ze strony
Kakashiego, tylko wymuszona lub nie, ojcowska troska. W jednej chwili poczułam
się niechciana i nieatrakcyjna. Spuściłam głowę i nic już więcej nie
mówiłam."ALE. Z. CIEBIE. IDIOTKA." - powiedział mój wewnętrzny głos.
Oj, zamknij się już.
-
Sei, spójrz na mnie. - powiedział Kakashi i zmusił mnie do spojrzenia mu w oczy.
W jego dotyku nie było nic intymnego. Jego wzrok nie wyrażał żadnych emocji. -
Wolałbym, byś uważnie przyglądała się temu co robie.
-
Okej. - powiedziałam głosem bez wyrazu, robią krok do tyłu.
Napotkałam
jego zdziwione spojrzenie. Może dla niego to nie było nic takiego, ale to, że
stał tak blisko i dotykał mojej twarzy, źle na mnie działało. Kakashi
westchnął.
-
Stań tam. - rozkazał, wskazując mi miejsce pod oknem. - będziesz lepiej
widziała.
Posłusznie
wykonałam jego polecenie. Gdy spostrzegł, że uważnie go obserwuje, kiwnął głową
i obrócił się trochę, w kierunku drzwi. Podszedł do nich na długość ręki i
wtedy zaczął wykonywać jakieś dziwne znaki dłońmi. Miałam wrażenie, że skądś je
znam. Wykonywał je powoli, pewnie po to bym mogła wszystko zapamiętać, ale i
tak miałam z tym problem. W jednej chwili jego lewe oko zmieniło kolor na
szkarłatny czerwony, a wokoło źrenicy pojawiły się jakieś czarne kreski. Po
policzku pociekła mu krew. Jego ręce znieruchomiały przez chwilę, a następnie,
otwartą dłonią uderzył w drzwi na których pojawiła się ogromna, czarna pieczęć.
Podłoga zatrzęsła się lekko. Mimo wczesnej pory sklepienie zakryły ciemne
chmury. Usłyszałam huk i niebo rozjaśniła błyskawica, uderzając zaledwie trzy
kroki od budynku w którym się znajdowaliśmy. Trzęsienie wzmogło się. Żarówki
popękały, a sufit zaczął się zawalać. Wszystkie szyby rozbiły się na miliony
świecących kawałków, które raniły mnie w plecy. Zakryłam głowę rękami. Czułam
podmuch wiatru który sprawiał, że z trudem utrzymywałam się na nogach. Kawałek
sufitu zawalił się wyjątkowo blisko mnie. Spojrzałam przerażona na Kakashiego,
który, coś do mnie krzyczał, jednak było za głośno bym mogła go dosłyszeć.
Gwałtownym gestem nakazał mi żebym do niego podeszła. Chciałam się ruszyć, ale
moje ciało było jak sparaliżowane. Jedną rękę wciąż trzymał na drzwiach. Wahał
się czy ją opuścić. W jednej chwili zapanowała całkowita cisza. Dostrzegłam, że
Kakashi podjął decyzję. Usłyszałam świst, jakby ktoś przerywał powietrze.
Poderwałam głowę w górę. Zobaczyłam jak sufit z zawrotną prędkością przybliża
się do mnie. Wiedziałam, że nie dam rady uciec. Zamknęłam oczy przygotowując
się na zderzenie, jednak zamiast tego poczułam jak ktoś łapie mnie w pasie, a
potem jakby się ze mną teleportuje tuż pod drzwi. To nic nie da. Zmiażdży nas
oboje.
-
Uwolnienie! - usłyszałam krzyk Kakashiego, a następnie wszędzie zapanowała
cisza
Leżałam
na czymś miękkim i wilgotnym. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą
zieleń. Zaraz...przecież moja poduszka nie jest wcale zielona. I czemu moja
łóżko było mokre. Zamknęłam oczy i przewróciłam się na drugi bok. Wszystko mnie
bolało. Złapałam się jedną ręką za brzuch.
-
Ałaaaa - jęknęłam.
Co
się dzieje? Jak mogłam spać w takim stanie? Niechętnie otworzyłam powieki i tym
razem zobaczyłam przede mną drzewo. Okeeej... albo mój pokój zmienia się w las,
albo coś jest ze mną nie tak. Po jego pniu wspinała się olbrzymi pająk. Tak się
składało, że nienawidziłam pająków. Zerwałam się na równe nogi, czego od razu
pożałowałam. Całe moje ciało przeszył ból. Co jest ze mną nie tak? Rozejrzałam
się dookoła. Znajdowałam się na szczycie pagórka, a przede mną rozpościerała
się jakaś wioska. Wydawała się dosyć dziwna jak na wioskę. Taka cicha...
-
Yyhhh - usłyszałam jęk i natychmiast się odwróciłam.
Za
mną leżał Kakashi i wyglądało na to, że
właśnie się przebudzał. I wtedy wszystko mi się przypomniało. Jak idzie ze mną
korytarzem, jak wykonuje jakieś dziwne znaki rękami, jak z jego oka cieknie
krew. Przed oczami pojawił mi się obraz spadającego sufitu. Jakim cudem
przeżyliśmy? I gdzie my się w ogóle znajdujemy?
-
Yyyhh - Kakashi jęknął po raz kolejny.
Pokuśtykałam
do niego niezdarnie i uklęknęłam, kładąc sobie jego głowę na kolanach. O ile
przed chwilą wydawało mi się, że się wybudza, o tyle teraz wyglądał jakby miał
spać do końca życia. Oprócz zaschniętej krwi na jego prawym policzku, nie
wyglądał na specjalnie poszkodowanego.
-
Hej, Kakashi. - mruknęłam, klepiąc go lekko po twarzy. - Obudź się.
Żadnej
reakcji. Co jest? Czy on zawsze jęczy gdy jest nieprzytomny?
-
Kakashi. - ponowiłam próbę, mówiąc już trochę głośniej. - Wstawaj.
Nawet
nie drgnął.
- Kakashi! - krzyknęłam. -
rusz się w końcu!
Podziałało. Zadowolona z
siebie zdjęłam jego głowę z kolan i wstałam. Ten zmrużył powieki i podniósł się
do pozycji siedzącej. Wyglądał na ledwo przytomnego. Otworzył powoli oczy i
wtedy zerwał się na równe nogi.
- Sei?! - krzyknął rozglądając
się.
- Tu jestem. - powiedziałam
krzyżując ręce. - Nie musisz tak krzyczeć. - powiedziałam jakimś dziwnym
głosem, ponieważ sama przed chwilą się darłam.
Kakashi włożył rękę do
kieszeni spodni i wyjął z niej jakiś czarny materiał.
Dopiero gdy przełożył go przez
głowę zdałam sobie sprawę, że była to
maska. Zakrył sobie nią połowę twarzy.
Dziwnie było na niego patrzeć nie widząc jego twarzy.
- Muszę. – Odparł przez maskę.
– Mam za zadanie Cię bronić.
Już prawie zapomniałam, o tym
że Kakashi i Tsunade coś knują za moimi plecami. Oczywiście Hatake musiał mi o
tym przypomnieć.
- No tak… - mruknęłam cicho –
zadanie....
- Hmm mówisz coś? – spytał się
i odwrócił w moją stronę.
Wierzchem ręki otarł krew na
swoim policzku, ale nadal pozostał po niej ślad. Moja twarz przybrała dziwny
wyraz. Poczułam ucisk w żołądku i cofnęłam się o kilka kroków. Kakashi spojrzał
na mnie zdziwiony moim zachowaniem. Przybliżył się, a ja znowu oddaliłam. Nie
chciałam by do mnie podchodził. Jego oczy zrobiły się smutne, a ja mimowolnie,
zapragnęłam go pocieszyć. Jednak nie ruszyłam się z miejsca.
- Wiedziałem, że tak będzie. –
powiedział i stanął w miejscu. – Sei… nie masz się czego bać.
- Czy to, że przedostaliśmy
się do innego świata, ani trochę Cię nie dziwi? – spytałam podejrzliwie.
Kakashi uśmiechnął się i z
zakłopotaniem złapał za głowę.
- Prawdę mówiąc, to tamten
świat był tym „innym”. – oznajmił, lekkim tonem.
Co się dzieje?
- Gdzie ja jestem?
- Gdzie ja jestem?
- Hmmm… - mruknął i spojrzał w niebo w zamyśleniu. –
Znajdujesz się w Konoha Gakure, ale wydaje mi się, że nic Ci to nie mówi.
Obejrzałam się na budynki
znajdujące się za mną. Rzeczywiście nic mi to nie mówiło.
- Czemu mnie tu zabrałeś? –
spytałam już lżejszym tonem.
- Mówiłem już. Rozkazy.
- Nie o to mi chodzi. –
powiedziałam rozdrażniona. Zdążyłam zrozumieć, że był miły dlatego, że mu
kazano. Nie musiał mi tego przypominać. – Bardziej interesują mnie czemu mój
pobyt w TYM miejscu – machnęłam ręką. – ma służyć.
- Wszystkiego dowiesz się od
Tsunade. – powiedział i włożył ręce do kieszeni.
Założyłam ręce na piersi i
nadęłam policzki. Przysięgam, że to drugie zrobiłam mimowolnie. Po prostu
zawsze tak miałam kiedy coś mi nie pasowało.
- Bardzo dobrze. – oznajmiłam,
trochę piskliwym głosem – Chodźmy do niej.
- Nie dzisiaj.
- Dlaczego!? – krzyknęłam –
chyba należy mi się trochę wyjaśnień!
- Dowiesz się wtedy kiedy
będziesz na to gotowa.
- Na co gotowa?! Gdzie ja
jestem?! Kim ty jesteś!? Czemu twoje oko zmienia kolor!? Dlaczego sala
gimnastyczna próbowała nas zabić!? I gdzie jest wyjście z tego dziwnego
świata?! - moja cierpliwość dobiegła końca. Czułam się jak w jakimś magicznym
świecie, stworzonym na potrzeby filmu, w którym grałam rolę nic niewiedzącego
debila. Nagle mnie olśniło.
- S-sen… - wyjąkałam. – To
jest sen!
- Sei… - zaczął, ale go nie
słuchałam.
- Jak cudownie! Mam świadomy
sen! – wyciągnęłam się beztrosko. – Za chwilę, obudzę się w moim ciepłym łóżku
i opowiem wszystko Temari…
- Sei.
- Pewnie będzie się ze mnie
śmiała. – zamyśliłam się. – Trudno. Jeju… a ja myślałam że to się dzieje
naprawdę. Głupia…
- Sei! – krzyknął Kakashi.
Wyglądał na wkurzonego. – To. Nie. Jest. Sen.
Oburzyłam się. Już drugi raz,
mówił do mnie jak do dziecka. Jednak nie brałam jego słów zbyt poważnie.
- Oczywiście, że to sen. Jak
inaczej wyjaśnisz te wszystkie dziwne wydarzenia. Pomyśl. Idę do szkoły,
kompletnie w fatalnym humorze, mając w myślach, że pierwszą lekcją z jaką muszę
się zmierzyć jest chemia. W dodatku, spóźniłam się. Jest fatalnie. – chyba za
często używam tego słowa. – A potem zjawiasz się ty. – „niczym rycerz na białym
koniu” – dokończyłam w myślach. Nawet jeśli był to sen, to słowa te wydawały mi
się za odważne. – I mówisz mi, że nie ma sensu bym szła na lekcję, której
nienawidzę. Już masz pierwszy punkt informujący nas o tym, że śnie. Takie
zdarzenie byłoby niemożliwe. W końcu, w rzeczywistości jesteś nauczycielem, a
który nauczyciel namawiałby do opuszczenia zajęć, ucznia? – Kakashi stał,
zamurowany, więc odpowiedziałam za niego. – żaden. Następnie idziemy w ciszy
korytarzem. Kolejny punkt. W ciszy! W szkole!? Nie ma szans. Nawet podczas
lekcji jest w niej głośno. A w ciągu naszej wędrówki, nie dobiegł mnie nawet
jeden odgłos, mówiący o tym, że w klasach znajdowali się inni. – Hatake opuścił
głowę. – A potem to już istna komedia. Ty, martwiący się o mnie. Twoje oko
zmieniające kolor. Budynek, który próbuje nas zabić. I jakaś dziwaczna
teleportacja. Szczerze powiedziawszy, to mój najdziwniejszy sen jaki do tej
pory miałam. – zaczerpnęłam powietrza, ponieważ, większość mówiłam na jednym
wdechu.
- To nie jest sen. –
powiedział po raz drugi Kakashi, ale tym razem jego głos był nad wyraz
spokojny.
- Oczywiście, że to sen. – powtórzyłam.
- Ze snów, czasami, można
obudzić się siłą woli. Spróbuj.
- Obudzić się siłą woli… co za
bzdury. Nigdy tego nie robiłam. Sny trzeba przeczekać. Kiedyś w końcu muszę się
obudzić. – Kakashi westchnął i przyjrzał mi się.
- Twoje rany nie są, aż tak
poważne. – powiedział i usiadł. – Dobrze więc. Przeczekajmy twój sen, Sei.
- Nie wierzysz mi. – mruknęłam
i oparłam się o pień drzewa. – Nie wierzysz mi nawet w śnie.
- Uwierzę jak się obudzisz. –
oznajmił z uśmiechem.
Siedzenie w obecności Hatake w
kompletnej ciszy, nie okazało się takie nudne, jak na początku myślałam.
Przypominając sobie wszystkie treningi z Tsunade, miło było po prostu siedzieć
i nic nie robić. Jednak po pewnym czasie zaczęłam się niecierpliwić. Gdy niebo
przybrało pomarańczowy kolor, a ostatnie promyki słońca raziły w twarz, wstałam
zataczając krąg wokoło drzewa, i znowu siadając. Im więcej czasu mijało tym
bardziej wątpiłam w moją teorię o śnie. Mrówki, idące gęsiego i niosące jakieś
okruszki, okazały się nad wyraz interesujące. Pewnie niosły jedzenie dla reszty
mieszkańców ich mrowiska… a może dla królowej.
Na samą myśl o jedzeniu mój brzuch wydał z
siebie dziwny dźwięk, bardzo przypominający, skrzypienie jakichś starych,
zniszczonych drzwi. Zerknęłam na Kakashiego, który siedział parę metrów ode
mnie i czytał książkę. Też bym chciała poczytać... mój żołądek wydał z siebie
kolejny jęk tym razem jeszcze głośniejszy i dłuższy od poprzedniego.
- Zamknij się już – szepnęłam
cicho, kładąc na nim dłonie.
Kakashi podniósł głowę znad
książki.
- Hmm? Obudziłaś się już? –
spytał, patrząc mi w oczy.
Odwróciłam głowę,
zarumieniona. Co jeśli on ma rację? Co jeśli to nie jest sen? To na pewno nie
jest sen. W żadnym nie czuje się tak realistycznie. Po za tym gdyby nim był
dawno bym się obudziła. Zarumieniłam się mocniej. Teraz będę musiała przyznać,
że miał rację. Chyba wolałabym już zostać zgniecioną przez dach sali
gimnastycznej. Przełknęłam ślinę. Postanowiłam milczeć. Mój brzuch ponownie się
odezwał.
Nie
współpracujesz, organizmie.
Kakashi, chyba zrozumiał moje milczenie,
ponieważ wstał i podszedł do mnie, wyciągając przed siebie rękę.
- Dobrze, więc chodźmy.
- Dokąd? – spytałam niepewnie
i przyjmując pomoc, podniosłam się.
- Do domu.
- Mam tu dom!? – krzyknęłam, a
moje oczy rozszerzyły się w szoku.
- Można tak powiedzieć.
Idziemy do mojego domu, ale po części twojego.
Byłam tak zszokowana jego
zdaniem, że tylko poruszałam ustami nie wypowiadając ani jednego słowa. Będę
mieszkać z Kakashim?! Na mojej twarzy pojawiły się rumieńce. „Ojcowska miłość” –
wyświetliło się w mojej głowie. Twarz znów odzyskała normalny kolor.
- Czemu po części mojego? –
spytałam.
- Dowiesz się później.
- Nic tylko „później, później”
– powiedziałam, robiąc obrażoną minę. – To ja – wskazałam na siebie - znalazłam
się w dziwacznej sytuacji, należą mi się wyjaśnienia.
- Wiem. – odparł spokojnie.
- Jak wiesz, to czemu mi nie
odpowiadasz?!
- Bo nie do mnie należy to
zadanie.
Spojrzałam mu prosto w oczy,
próbując coś z nich wyczytać. Jedyną informacją jaką dostałam wpatrując się w
nie to, to, że są koloru czarnego, a gdy pada na nie światło, przechodzą w
ciemno szary. Przypomniałam coś sobie.
-
Czemu twoje oko zrobiło się w tedy czerwone? - spytałam
- Ponieważ aktywowałem
Sharingan. – powiedział.
Ha!
W końcu
jakaś odpowiedź. Szkoda, że kompletnie nic mi nie mówiła.
- Sharingan?
- Wyjątkowa moc należąca do
klanu… - spojrzał na mnie niepewnie. – do pewnego klanu.
- I ty należysz do tego klanu?
– spytałam.
- Nie.
I wtedy zdałam sobie sprawę,
że nie rozumiem kompletnie nic. Zaprzestałam
prób dowiedzenia się czegoś o jego dziwnej „mocy”.
- Co ja mam tu właściwie
robić? – spytałam.
- Nie mogę Ci tego powiedzieć.
- Pff …
- Nie narzekaj.
- Pff… – odwróciłam się do
niego bokiem. Byłam lekko zmarnowana. Nic wartościowego nie mogłam z niego
wyciągnąć. Nie było sensu dalej brnąć. Mój żołądek odezwał się ponownie.
Westchnęłam.
- Chodźmy już lepiej do tego
„domu”.
- Dobrze. – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z faktu,
że w końcu uległam.
Gdy tak stał na tle
zachodzącego słońca wyglądał po prostu bosko... „Ojcowska miłość, ojcowska
miłość”. Po powtórzeniu sobie tego z 10 razy moje podniecenie trochę opadło.
Zerknęłam na ścieżkę ciągnącą się za Kakashim i westchnęłam. Czeka nas naprawdę
długa droga, chyba, że jego dom znajduje się w drzewie stojącym za mną. Nie
chciałam jej teraz przemierzać. Gdyby mnie wszystko nie bolało, a mój żołądek
nie skręcał się w dziwnych męczarniach, czekający mnie spacer wydawałby się
przyjemny. Może nawet romantyczny… „Ojcowska miłość, Sei!”. Spojrzałam na
Kakashiego z beznadziejnym wyrazem twarzy.
- Ruszmy się w końcu. –
powiedziałam, a w sumie jęknęłam, a mój brzuch za mną.( Zamknij się w końcu!) –
Bo nigdy nie dotrzemy na miejsce.
Wyminęłam go i żółwim tempem
ruszyłam po ścieżce, jednak nie usłyszałam by ruszył za mną. Chciałam
się obrócić, ale on objął mnie jedną ręką w tali i nim zdążyłam wydać z siebie
jakikolwiek dźwięk zeskoczył z górki. Jedyne co czułam to jego rękę obejmującą
mnie („Ojcowska miłość!”…jeny, to przestaje działać) i zimny podmuch wiatru
uderzający mnie w twarz, na tyle mocno, że musiałam zamknąć oczy.
- C-co ty robiszz… -
krzyknęłam w locie – Idioto! – dokończyłam, kiedy zadziwiająco cicho dotknęłam
ziemi. – Ten pagórek ma ze sto metrów wzwyż! Chcesz nas zabić!? Jak można być
tak nieodpowiedzialnym! I tym masz za zadanie mnie bronić. Pff… - to chyba też
za często powtarzam – dobre sobie! Co następne? Kąpiel z piraniami?! Mogłeś nas
zabić! – Wykrzyknęłam na jednym tchu. Za dużo emocji jak na dzisiaj. Za dużo
styczności ze śmiercią. Kakashi stał w pozycji na początku nazywaną przeze mnie
„luzacką”, ale potem zmieniłam to na „ Pozycja na Shikamaru”. Wyglądał jakby
powstrzymywał się od śmiechu.
- Sei… - zaczął rozbawionym
tonem, ale ja byłam chodzącą bombą zegarową.
- Co! – wykrzyknęłam, takim głosem,
że sama się siebie przestraszyłam, ale Kakashi wyglądał na niewzruszonego.
- Żyjesz. – dokończył.
- No co ty nie powiesz!
- Dlatego nie wiem czemu, tak
się denerwujesz. – oznajmił spokojnie.
- Eee – zaczęłam, szukając argumentów.
– emm – przecież musi jakiś być. – nooo – nie dobrze. – Och po prostu chodźmy
już do domu.
Dom Kakashiego znajdował się
wyjątkowo blisko, i już po 5 minutach drogi byliśmy na miejscu. Jego mieszkanie
było małe i dosyć skromne, ale bardzo ładnie urządzone. Stwierdziłam nawet, że
jakbym chciała mieć dom jednorodzinny to właśnie tak urządzony. Oczywiście nie
na głos. Podłoga w ciasnym przedpokoju była drewniana, podobnie jak w kuchni i
salonie, które zresztą były ze sobą połączone. W pokoju dziennym znajdowała się
beżowa kanapa, stojąca naprzeciwko kominka. Fakt, że Kakashi był w posiadaniu
kominka, sprawił, że na mojej twarzy natychmiast zagościł uśmiech. Czując nagły
przypływ entuzjazmu, rozłożyłam się na kanapie i przeciągnęłam. Zamknęłam oczy.
Było mi na tyle wygodnie, że mogłabym zasnąć tak, od razu. Jednak pewna myśl
zaświtała mi w głowie. Podniosłam się, możliwe, że nie co za gwałtownie,
ponieważ zabolały mnie plecy, i ruszyłam w stronę Kakashiego, który stał w
dużej kuchni z głową w lodówce. Mój żołądek znowu dał o sobie znać. Przez
chwilę zapomniałam co chciałam powiedzieć. Hatake zamknął lodówkę, prostując
się.
- Przykro mi, ale będziesz
musiała zjeść coś na mieście. – powiedział przepraszająco. – Dawno nie robiłem
zakupów.
Ponieważ usilnie próbowałam
sobie przypomnieć czemu zerwałam się z kanapy i podbiegłam do Kakashiego, nic
nie odpowiedziałam. Hatake przyjął widocznie moje milczenie jako zgodę i
wyminął mnie kierując się w stronę drzwi, prawdopodobnie myśląc, że pójdę za
nim. Zastygłam w bezruchu z ustami na wpół otwartymi. Przypomniało mi się
- Hej Kakashi! – krzyknęłam za
nim. – Czy masz tu może dostęp do ciepłej wody?
Ten, odwrócił się, wyraźnie
zaskoczony moim dziwnym pytaniem.
- Tak – powiedział niepewnie.
Kiwnęłam energicznie głową,
mając zdeterminowany wyraz twarzy.
- Gdzie znajduje się łazienka?
– spytałam. Kakashi zmarszczył brwi.
- Korytarz. – wskazał ręką – drugie drzwi po lewej.
Szybkim krokiem ruszyłam we
wskazanym mi kierunku.
- Poczekaj jeszcze 20 minut. –
rzuciłam przez ramię. – Muszę wziąć prysznic. – wyjaśniłam.
Już naciskałam klamkę gdy
Hatake odkrzyknął.
- A masz jakieś rzeczy na
zmianę?
Spojrzałam na swój strój.
Podarte w wielu miejscach czarne spodnie i zniszczony sweter Kakashiego nie
prezentował się zbyt dobrze.
- Eee – wyjąkałam. – Nie
zastanawiałam się nad tym. - Kakashi westchnął i zniknął za drzwiami
prowadzącymi zapewne do jakiegoś pokoju.
Po chwili, ciągnącej się dla
mnie bardzo długo, wyłonił się z pomieszczenia, trzymając w ręku jakieś
ubrania. Wyciągnął ją w moim kierunku lekko zmieszany. Posłusznie je wzięłam i
weszłam do łazienki.
Witam, witam, witam! Chciałabym was prosić, o to byście podzielili się swoją opinią na temat, tego bloga. Czy was zainteresował? Czy powinnam coś zmienić w stylu pisania? A może macie jakieś pytania dotyczące fabuły?
Naprawdę bardzo by mi to pomogło. Byłoby mi łatwiej żyć ze świadomością, że ktoś jednak to czyta.
Pozdrawiam i całuję wszystkich fanów Naruto i na zachętę wstawiam wam zdjęcie Kakashiego <3
Bardzo fajnie :) Czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie mynameisnobodyyy.blogspot.com tematyka sasusaku :)
OdpowiedzUsuńa twoj blog bardzo interesujacy, rowniez dopiero zaczelam blogowac i musze przyznac ze ciezko jest aby ktos sie dowiedzial o blogu.
pozzdrawiam
No, akcja zaczyna się coraz bardziej rozkręcać. Wciąż podtrzymuję swoje zdanie na temat Twojego ukazywania uczuć i myśli - robisz to naprawdę świetnie! A i z interpunkcją jest chyba trochę lepiej. I tak, czuję się naprawdę zaciekawiona i aż chce się czytać dalej, żeby się dowiedzieć, jak zareaguje Sei na prawdę. A Kakashi... kocham, kocham, kocham! Zwłaszcza w parze z Sei! Za kolejne rozdziały wezmę się już jutro, ale możesz być pewna, że wrócę na pewno!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko, Mukudori.
[historie-niewyszukane.blogspot.com]