sobota, 14 czerwca 2014

Rodział 22



 Rozdział dedykuję kryzysowej. Twój komentarz, naprawdę mnie zmotywował. Miło wiedzieć, że mam wytrwałych czytelników.




 

Istniało kila istotnych dowodów na to, że obudziłam się w zupełnie innym miejscu, niż zasnęłam. Przede wszystkim siedziałam. W dodatku na czymś bardzo twardym i chłodnym. Ziemią zdecydowanie to nie było, bardziej stawiałabym na beton. Nie wspominając już o tym, że w życiu budziłam się w wielu dziwnych pozycjach, ale nigdy na siedząco. Bolał mnie kark, coś ściskało moje nadgarstki i ręce. W myślach wywnioskowałam, że był to najbardziej szorstki sznur, z jakimś przyszło mi się spotkać. A że w moich wspomnieniach nigdy nie byłam związana żadnym sznurem, była to czysta prawda. Otworzyłam gwałtownie oczy. Czułam, jak ogarnia mnie panika. Zanim zaczęłam w ogóle się rozglądać, minęło dobre kilka sekund. Kilka sekund wpatrywania się w kamienną ścianę w otępieniu. Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje.
Rozejrzałam się i wtedy uświadomiłam sobie jeszcze gorszą rzecz. Byłam sama. Ktoś wsadził mnie do niewielkiego pokoju i związał. Bardzo możliwe, że był to Madara. Raczej nie miałam innych potencjalnych wrogów, którzy tak bardzo chcieliby mnie dorwać. Problem w tym, że zupełnie nie pamiętałam tego porwania. Nawet jeśli spałam, to przecież powinnam usłyszeć, że przybył ktoś obcy i ewidentnie wrogo nastawiony. Nie mówiąc już o wejściu do namiotu. Nie miałam wcale mocnego snu. Nawet dźwięk rozsuwanego ekspresu potrafił mnie obudzić.
Naparłam plecami o ścianę i spróbowałam wstać. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Uderzyła we mnie fala gorąca. Po raz kolejny miałam wrażenie, że powietrze przybrało konsystencję budyniu. Gdy udało mi się podnieść na nogi, pojawił się kolejny problem. Kamienny pokój zaczął rozmywać się przed moimi oczami. Wszystko przybrało jaskrawe kolory, choć kilka sekund temu widziałam, że pomieszczenie nie było dobrze oświetlone. W sumie światło wlewało się tylko przez niewielkie okno, znajdujące się tuż pod sufitem. Złapałam się za głowę. Grzywka kleiła mi się do czoła. Pod palcami czułam puls. Nie musiałam dotykać skroni, żeby zrozumieć, iż serce biło mi jak szalone. Osunęłam się z powrotem na ziemię.
Otruto mnie? Ale dlaczego poczułam działanie trucizny dopiero, gdy wstałam?
Mój wzrok ponownie padł na okno, choć promienie wciąż mnie raziły. I tak ledwo zachowywałam przytomność. Betonowa podłoga, chłodne, wilgotne powietrze.
Dobra, byłam w piwnicy. Zasnęłam w namiocie, obudziłam się w piwnicy. Byłam z Kakashim, a teraz jestem sama. I w dodatku tracę przytomność. Cholera, Sei, weź się w garść.
Chciałam ponownie spróbować wstać, ale zdałam sobie sprawę, że nie czułam już swoich nóg. W napadzie paniki otworzyłam szerzej oczy, chcąc się upewnić, że mam wszystkie kończyny na miejscu. Miałam, ale co z tego, jak nie potrafiłam ruszyć nawet palcem. Oddychałam coraz wolniej, moje powieki robiły się coraz cięższe.
Nie trać przytomności, nie trać przytomności.
Ale takie myśli nic nie dawały. Powoli odpływałam. Miałam wrażenie, że umieram. Nie czułam już nic. Jakbym nie istniała. Paraliż.
 I kiedy tak byłam pewna, że nie dam rady tego powstrzymać i w końcu zamknę te cholerne powieki, stało się coś, co na krótką chwilę przywróciło mi nadzieję. Ujrzałam parę oczu. Czerwonych, których źrenice otoczone były czarnymi kołami. Po trzy malutkie okręgi, które łączyły się z jednym, większym. Rozpoznawałam te wzory. Nie wiedziałam skąd, ale byłam pewna, że były to oczy Uchiha Madary. Że był to jego Mangekyou Sharingan. Więc dlaczego odżyła we mnie nadzieja? Bo odzyskałam czucie. Poczułam jak moje ciało wygina się w łuk. Ba! Nawet usłyszałam własny jęk. Ale przez myśl mi nie przeszło, że ten człowiek próbował mnie ratować z dziwnego paraliżu. Miałam jedynie nadzieję, że na tę chwilę, gdy odzyskałam czucie, uda mi się coś zrobić. Ale nie wyszło to za dobrze, bo po za tym, że na nowo wiedziałam gdzie są moje kończyny, i tak nie mogłam nimi poruszyć. W dodatku unosiłam się nad ziemią, jak w kiepskich filmach o egzorcyzmach. Było to co najmniej przerażające, więc nic dziwnego, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Była jeszcze jedna, zastanawiająca sprawa. Wiedziałam, że mam otwarte oczy, więc chyba powinnam widzieć głupi, betonowy i wilgotny sufit, jaki to w piwnicach zwykle się znajduje. W takim razie, dlaczego wciąż widziałam Mangekyou Sharingan Madary? I to nawet nie w takim znaczeniu, że się nade mną pochylał, czy coś. Były tylko jego oczy, na wielkim czarnym tle. Jakby świeciły w mroku.
I miałam dziwne wrażenie, że powinnam mieć wrażenie, iż to Deja Wu. Obojętnie jak dziwnie to brzmiało, tak właśnie było. Wzięłam gwałtowny, głęboki oddech. Powietrze z moich płuc zostało w podobnej szybkości wyciśnięte, przez to, że upadłam na podłogę. Zachowałam przytomność na jeszcze jedną sekundę. I wtedy uświadomiłam sobie, skąd znałam to uczucie. Dlaczego wiedziałam, że gdzieś już widziałam te oczy.
Witaj świecie iluzji Sei. Wracam do szkoły.



            Ocknęłam się w moim salonie. Siedziałam sztywno na kanapie i wpatrywałam się rozkojarzona, w ekran telewizora. Jackie Chan walczył mi przed oczami, ale ja nie mogłam się na tym skupić. Czułam się jakoś dziwnie spięta, zaniepokojona. Jakby martwiło mnie to, że jestem w swoim domu i oglądam trzecią część „Godzin szczytu” po raz enty. A przecież to było moje normalne zachowanie. Potrząsnęłam głową, chcąc wyzbyć się tych wszystkich złych przeczuć. Niewiele to jednak dało, co raczej nie było dobrym znakiem. Wyłączyłam telewizor, próbując skupić się na tym dziwnym uczuciu. Był to nie lada wysiłek, próbować zastanawiać się nad rzeczą, o której nawet nie wiedziałam.
            - Paranoja – szepnęłam do siebie. – Za dużo czasu spędzasz w domu, Sei.
            Roztrzepałam dłońmi włosy, by się trochę ożywić. Moje nogi wydawały się okropnie ciężkie, gdy wstawałam z kanapy. I bolały mnie mięśnie. Ogólnie nie byłoby to nic dziwnego, ponieważ treningi z Tsunade przeważnie doprowadzały moje ciało do złego stanu, ale tym razem uczucie nie przypominało zakwasów. Raczej dziwne otępienie, jakbym nie używała mięśni od jakiegoś czasu. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje, ale byłam pewna, iż nie znaczyło to nic dobrego. Pomyślałam, że być może pomoże mi świeże powietrze, co było średnio inteligentne. W takim stanie groziło mi omdlenie na środku ulicy. Problem w tym, iż nie mogłam się powstrzymać. Wiedziałam, że musiałam wyjść. To było konieczne i oczywiste, jak oddychanie. Bez namysłu założyłam trochę zniszczone trampki. Jakimś cudem miałam na sobie ubrania, w których wyglądałam jak człowiek, a moje włosy były w miarę ogarnięte. Zresztą nie byłam pewna, czy zmieniłabym coś, gdyby się okazało inaczej. Zbyt bardzo chciałam znaleźć się na zewnątrz. Przypominając sobie, że przecież jest zima (choć wydawało mi się to absurdalne), nałożyłam na siebie kurtkę, zapinając się pod samą szyję. To słońce sączące się przez okna, było naprawdę mylące.
            Możecie sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy to ja chwyciłam za klamkę, ale już ktoś inny ją nacisnął i szarpnięciem, otworzył drzwi. Stało się to tak szybko, że ledwo zdążyłam zabrać dłoń. Byłam w takim szoku, że w ogóle dziwne, iż ją zabrałam.
            Kakashi stał w progu, cały zdyszany. Patrzył na mnie, jakbym zrobiła coś okropnego. Popełniła morderstwo, albo topiła małe kotki. Nie byłam jeszcze przekonana, jak powinnam się do niego zwracać, ale i tak uniosłam brwi w zdziwieniu i zapytałam:
            - Co ty tutaj robisz?
            Nieproszony gość nie wykazał się dobrymi manierami. Nic nie mówiąc, wyminął mnie, ujął moją dłoń (co wcale nie było romantyczne) i trzasnął drzwiami. Wzdrygnęłam się, wystraszona jego zachowaniem. Zrobiłam kilka kroków w tył, zastanawiając się, czy zdążę zadzwonić na policję, zanim on wytrąci mi telefon z dłoni. Problemem okazał się szybki refleks Kakashiego. Zanim zdążyłam chociaż wsunąć dłoń w kieszeń, w której znajdowała się moja komórka, zaczął mnie ciągnąć w kierunku salonu.
            - Dobra, to jest przesada! – krzyknęłam, próbując się wyrwać. – Czy mógłby pan łaskawie opuścić moje mieszkanie?!
            Zachowałam się trochę zbyt grzecznie, biorąc pod uwagę całą tę sytuację. Powinnam raczej go wykopać na klatkę schodową i zamknąć drzwi. Na dwa spusty!
            - Kakashi – mruknął ze złością. – Kakashi, Sei.
            - Nie przeszliśmy na ty – odparłam, ponownie próbując wyszarpać rękę. Bezskutecznie.
            Zostałam ciśnięta na kanapę jak worek kartofli.
            - Przeszliśmy na ty już dawno temu.
            Ignorując jego słowa, wygrzebałam z kieszeni telefon.
            - Jeśli pan teraz nie opuści mojego mieszkania, dzwonię na policję. – Nie sądzę, by zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie.
            - Masz mi mówić Kakashi.
            Szybko odblokowałam ekran. Dłonie mi się pociły, gdy wybierałam numer. Stanęłam na kanapie, gotowa uciekać, w razie ataku. W sumie nawet nie potrzebowałam takich powodów do ucieczki. Dałam susa w prawo, zgrabnie (co rzadko się zdarza) zeskakując z podłokietnika. Stanęłam za kanapą, uważnie obserwując człowieka zachowującego się jak psychopata. Dzięki temu, że dzielił nas teraz ten mebel miałam większe poczucie bezpieczeństwa. Przyłożyłam telefon do ucha, wsłuchując się w powolne sygnały.
            Kakashi nawet nie ruszył się z miejsca, jakby czekał, aż w końcu skończę te dziecinne zabawy. Muszę przyznać, że czasami wyobrażałam sobie go, będącego w moim salonie, ale wtedy scenariusz napisany był zupełnie inaczej. Przede wszystkim przyszedł zaproszony i jakoś tak… no był nastawiony bardziej przyjaźnie.
            Dreszcze przeszły mi po plecach, gdy sygnał urwał się gwałtownie. Szybko spojrzałam na wyświetlacz, nie mogąc w to uwierzyć. Czy takie numery nie powinny być przypadkiem niezawodne? Cóż, wyglądało na to, że nie w numerze tkwił szkopuł. Telefon zwariował i wyłączył się, jakby protestował przed sprowadzeniem pomocy. Najpierw spróbowałam go, w panice, ponownie włączyć, ale nic to nie dało. Potrząsnęłam nim jeszcze kila razy, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Kurcze, robiło się naprawdę źle.
            - Czy możesz już łaskawie usiąść i wysłuchać, co mam do powiedzenia? – Kakashi stał z założonymi rękami, łypiąc na mnie niecierpliwie.
            Potaknęłam niespokojnie głową, powoli ruszając w lewą stronę. Miałam nadzieję, że wyglądało to, jakbym rzeczywiście chciała mu ulec. Puściłam się biegiem po korytarzu, ale nie dotarłam nawet do przedpokoju, gdy Kakashi chwycił mnie w pół i ponownie przetransportował na kanapę. Fuknęłam pełna złości i odgarnęłam włosy z twarzy.
            - Mówiłam już, że to jest przesada?
            - Nie mam czasu się z tobą cackać.
            - Więc sobie idź, porób coś produktywnego.
            Kakashi spojrzał na mnie po raz kolejny tym swoim wzrokiem obwiniającym mnie o coś.
            - To jest produktywne – stwierdził. – Ale musisz mi zaufać.
            - Żartujesz sobie? – warknęłam. – Jeśli tak bardzo zależy ci na moim zaufaniu, powinieneś to trochę inaczej rozegrać. Nie znam cię i to jest jeden z głównych powodów, dlaczego nie powinieneś tak wpadać do mojego mieszkania i uziemiać mnie w nim! Jesteś jakimś psychopatą, czy jak?! Człowieku, to nie jest normalne! Wyjdź, natychmiast wyjdź i nie wracaj. – Zdałam sobie sprawę, że byłam ociupinkę wkurzona. – Powinnam była lepiej wybrać liceum – dodałam na sam koniec, jakby to coś zmieniło.
            Dosyć szybko pożałowałam swojego napadu złości, ponieważ sprawił on jakieś pęknięcie w Kakashim (jakby do tej pory był opanowany). Jego dłonie wylądowały na moim ramionach i nim się obejrzałam, stałam na równych nogach. Może i tak musiałam podnieść głowę, do góry, by spojrzeć na jego twarz, ale w dalszym ciągu, bycie tak blisko niego wydawało się przerażające. Oczywiście nie odbyło się bez szarpaniny. Można było przewidzieć, że Kakashi okaże się silniejszy, jednak i tak walczyłam, by się ponownie wyrwać. W końcu zacisnął dłonie tak mocno, że syknęłam z bólu. Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam, jak pochylał się nade mną. Widziałam jego czarne oczy pełne złości.
            - Nie zrobisz mi tego po raz kolejny – powiedział z wyrzutem, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. – Zachowaj spokój przez kilka sekund, a obiecuję, że wszystko się wyjaśni.
            Co miało się wyjaśnić? Dla mnie wszystko było wyjaśnione w czarnych i białych kolorach. Kakashi był psychopatą, a ja powinnam zwiewać na policję, gdy próby wygonienia go z domu zawiodły. Miało to jakieś drugie dno? Nie mogło mieć! Nawet nie pomyślałam o takiej możliwości. Ale mimo po stałam. I to zupełnie nieruchomo, zupełnie jak mi rozkazał. Nadal oddychałam ciężko, a policzki piekły mnie z gorąca. Gdy tak patrzyłam w jego oczy i nic, absolutnie nic się nie zmieniało i on stał nieruchomo, tylko się na mnie gapiąc, zdenerwowałam się. Zamierzałam znowu zacząć się wyrywać, jednak właśnie wtedy, zobaczyłam, że jego lewa tęczówka rozbłysła na czerwono. Trwało to może jedną sekundę i przyprawiło mnie o zatrzymanie akcji serca, które zaraz po tym, zaczęło bić dwa razy szybciej. Usłyszałam trzask, jakby ktoś odpalał zapałkę, a zaraz potem poczułam, ogromne gorąco i pulsujący ból. Złapałam się za głowę z krzykiem, mając wrażenie, że płonie, ale moje dłonie bez żadnych przeszkód zetknęły się z całymi i zdrowymi włosami. Jednak ogień i ból nie ustawały. Chyba nawet widziałam przed oczami, że coś się pali. Prawdopodobnie osunęłabym się na podłogę, gdyby Kakashi mnie nie podtrzymał. Chociaż i tak ledwo to zanotowałam, zajęta krzywieniem się z cierpienia. Teraz za miast płomieni, miałam przed oczami jakieś dziwne obrazy, dziwnej wioski, ludzi i zdarzeń, a było tego całkiem sporo. Gdy pulsowanie w skroniach już ustępowało, zrozumiałam, że dziwną wioską była Konoha, dziwni ludzie okazali się moimi przyjaciółmi, a zdarzenia wcale nie były takie niecodzienne. Przynajmniej prawdziwe. I przypomniałam sobie również moment, w którym leżałam na chłodnej podłodze i patrzyłam w krwisto czerwone oczy Madary.
            Odjęłam ręce od głowy, gdy ból ustąpił i przez chwilę trwałam w dziwnym otępieniu. Jednak Kakashi energicznie mną potrząsną, dlatego też nie miałam dużej szansy na bycie „na wpół przytomną” przez więcej niż trzy sekundy.
            - Sei?  - Usłyszałam jego głos i aż nie mogłam uwierzyć, że znów o nim zapomniałam.
            Jak mogłam o nim zapomnieć?
            Nie zawracając sobie głowy, jakąkolwiek odpowiedzią, stanęłam na palcach i objęłam ramionami jego szyję, przyciągając blisko do siebie. Z uwagi na to, że Kakashi mierzył sto osiemdziesiąt jeden centymetrów wzrostu, pozycja ta była co najmniej niewygodna, aczkolwiek przyjemna.
            - Co się dzieje? – zapytałam cicho, wciąż go obejmując. Poczułam jego ręce na swoich plecach. Mogłoby być tak sielankowo, gdyby nie fakt, że znów znajdowałam się w sztucznym świecie, bo w tym prawdziwym zasnęłam, leżąc na zimnej podłodze. – Dlaczego ponownie tu trafiłam?
             Kakashi odsunął mnie od siebie, a ja niechętnie odstąpiłam o krok. Powinnam się zorientować, że nie było czasu na przytulanie się, ale naprawdę tego w tamtej chwili potrzebowałam.
            - Nie jesteś znowu w sztucznym świecie – wyjaśnił. – Przynajmniej nie w całości.
            - O czym ty mówisz?
            - Madara umieścił częściowo twoją świadomość tutaj i nałożył kolejną pieczęć. Na szczęście ona i iluzja są bardzo niestaranne. Prawdopodobnie zrobił to, by spowolnić mnie i Obito.
            - Obito też tu jest? – zapytałam, zaglądając przez jego ramię. Mój korytarz był pusty.
            Kakashi pokiwał głową.
            - Postanowiliśmy się rozdzielić – powiedział ciężko. – Sei, skup się teraz. Myślisz, że znajdujesz się w tym miejscu, ale tak naprawdę jesteś gdzie indziej. Wiesz to. Powinnaś to poczuć. To tak jak sen, z którego musisz się obudzić. – To, co mówił, przyprawiło mnie o dreszcze. -  A teraz skup się i mów mi, co czujesz.
            Zmarszczyłam brwi, ale wykonałam jego polecenie. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w ciszę, która zapanowała. Zaczęłam oddychać głęboko i powoli, jakby w nadziei, że to pozwoli choć trochę przedostać się do mojego prawdziwego ciała, ale nic się nie działo. Po kilku, długich minutach, westchnęłam.
             - Kakashi, to naprawdę nic nie da… - W tym momencie moje ręce powędrowały gwałtownie na wysokość barków i poczułam, że moje nadgarstki są skrępowane przez chłodny metal.
            - Nie otwieraj jeszcze oczu, Sei – polecił Kakashi, gdy spanikowana już chciałam to zrobić. – Wtedy natychmiastowo się obudzisz, a ja muszę znać miejsce twojego położenia. – Chciałam przytaknąć, na znak, że rozumiem, ale poczułam, że coś jest zaciśnięte na mojej szyi i całej głowie.
            - Jest okropnie zimno – wyszeptałam, drżącym głosem. Usłyszałam jak mój głos odbija się echem od ścian. – To jakieś pomieszczenie, przestronne – dodałam. – Leżę na czymś twardym i jestem skuta.      
            - Co jeszcze, co jeszcze? – Kakashi mnie ponaglał.
            - Ech… - Pociągnęłam nosem. – Powietrze jest świeże, więc nie jestem pod ziemią.
            - Jaki kształt, ma to na czym leżysz? – zapytał.
            Poczułam, że moje nogi są ściśnięte. Również oplatały je jakieś metalowe łańcuchy.
            - Chyba krzyża.
            - Wiem, gdzie jesteś – powiedział, po chwili ciszy. Kamień częściowo spadł mi z serca. – A teraz się skup: Znajdujesz się tam z Madarą. Pod żadnym pozorem go nie prowokuj. Odpowiadaj na jego pytania, ale przekazuj w nich jak najmniej przydatnych informacji. Po prostu… pozostań żywa.
Poczułam jego usta, na swoim czole, jednak ten dotyk wydawał się nierzeczywisty. Otworzyłam oczy.






Od autorki:
Hello everyone! 
Witam po ponad dwóch miesiącach (dobrze liczę?) nieobecności. Ponad. Ba, prawie trzech. Ubiczujcie mnie za to, bo aż wstyd. He, he, ale rozdział jest dłuższy o stronę! Starałam się, żeby był jeszcze dłuższy, ale cóż... nie wyszło za dobrze. Miło było wprowadzić w to trochę akcji, lubię opisywać dynamiczne sceny, choć okropnie długo na nimi siedzę. W sumie, jak się nad tym zastanawiam, to wcale tak dużo tej dynamiki nie było... ale i tak się z nią namęczyłam xd Logika, right?
Nie przedłużając. Mam nadzieję, że Ci, którzy to przeczytali enjoyiowali. 
Pozdrawiam ciepło! :*