środa, 8 maja 2013

Rozdział 6


Posłusznie odwróciłam się i wyszłam z pomieszczenia, cały czas sumiennie patrząc na własne stopy. Kakashi kroczył za mną prawie bezszelestnie, co potęgowało moją złość. Był zbyt idealny.
- Nic by się nie stało, gdybyś powiedziała „do widzenia”, albo chociaż pokazała, że zrozumiałaś polecenie. – usłyszałam za sobą spokojny głos.
- Przecież wyszłam.  – mruknęłam, starając się powstrzymać chęć tupnięcia nogą. Przyspieszyłam kroku. – Kazała sobie iść, więc sobie poszłam. Nie rozumiem jak dosadniej można pokazać, że zrozumiało się polecenie, niż je wykonując.
Usłyszałam ciche westchnięcie, bardzo blisko mnie. Przyspieszyłam jeszcze bardziej.
- Nie wiesz, gdzie leży rezydencja Uchiha. – powiedział Kakashi w dalszym ciągu dotrzymując mi kroku.
- Nie mam zielonego pojęcia. – mruknęłam pod nosem i zaraz po tym skarciłam się w duchu, że powiedziałam to na głos. Miałam nadzieję, że Kakashi tego nie usłyszał.
Prawie, że zbiegłam po krętych schodach, wijących się wokół budynku Hokage niczym wąż. Z zaciętością stawiałam każdy kolejny krok, rozsypując przy tym piasek, wokoło siebie. Ludzie obserwowali mnie zdziwieni i rozbawieni jednocześnie.
- Hej, Sei! – usłyszałam krzyk Hatake, gdzieś z tyłu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Udało mi się od niego oddalić. – Idziesz nie w tą stronę!
Zatrzymałam się w połowie stawianego kroku, mając ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Jednak odwróciłam się dumnie i szybkim krokiem wyminęłam Kakashiego, cały czas wiedząc, że wyglądam jak debil. Usłyszałam jego cichy śmiech i już po chwili kroczył koło mnie zupełnie niczym nie wzruszony, gdy ja próbowałam powstrzymać moją rękę przed zaciśnięciem się w pięść i uderzeniem go w brzuch. Chociaż wiedziałam, że cios nie byłby zbyt bolesny i tak miałam ochotę go zadać. Kiedy zmieniło się moje nastawienie do Kakashiego? Co się dzieje?!
 Szliśmy przez zalany słońcem rynek pełen przeróżnych wystaw. Dookoła nas panował wesoły gwar idealnie wpasowujący się w otoczenie. Cały czas nie mogłam się przyzwyczaić do diametralnej zmiany, która zaszła w tej wiosce od wczorajszej nocy. Jakbym wróciła z pogrzebu na imprezę urodzinową. Zbyt szybka zmiana frontów. Uniosłam lekko głowę ku górze, czując jak letni wiatr przyjemnie muska moją skórę. Poczułam dziwne, przyjemne uczucie, które przeszyło mnie od stóp, aż po czubek głowy. Dreszcze przebiegły mi po plecach i mimowolnie się uśmiechnęłam. Kątem oka dostrzegłam, że Kakashi przygląda mi się z zaciekawieniem i znów ogarnęło mnie uczucie dziwnej nieśmiałości. Zarumieniona odwróciłam wzrok udając, że wielce zainteresowała mnie wystawa warzyw, którą właśnie mijaliśmy. Może nie była to najlepsza wymówka, ale tylko one mi się nawinęły. Przez tą całą głupią nieśmiałość zrobiło mi się gorącą na samą myśl o tym, że ON był tuż koło mnie i tak po prostu, bezwstydnie gapił się na mnie. Jakie to było przyjemne… Chwila co? Nie to nie było przyjemnie! Zagubiona we własnych myślach co chwila potykałam się o kamyk i za każdym razem dostrzegałam jak Kakashi wyciągał ręce z kieszeni, jakby szykował się na to by mnie złapać. Czy rzeczywiście w moich wcześniejszych latach byłam tak niezdarna, że musiał mnie łapać co chwila? Zresztą teraz nie jest lepiej. Minęliśmy targ i weszliśmy na leśną dróżkę. Dla odmiany, droga była zupełnie pusta i zrobiło się wyjątkowo cicho. Pięknie... teraz będę potykałanm się o szyszki. Westchnęłam, uważnie patrząc pod nogi by znowu się nie potknąć.
- Coś nie tak? – zapytał Kakashi dziwnym głosem. Zsunął z twarzy maskę, na co ja entuzjastycznie zareagowałam. W duchu.
Spojrzałam na niego niepewnie i od razu tego pożałowałam, potykając się o szyszkę. Cudem utrzymałam się w pionie i prychnęłam ze złości, która szybko zmieniła się w zażenowanie. Od niedawna w mojej świadomości zagościł fakt, że mam 19 lat. Dlatego powinnam się zachowywać jak na ten wiek przystało. Ale nie... mój organizm przybrał podryw na trzyletnią, niezdarną dziewczynkę w dodatku z Alzheimerem. Doprawdy cudowny plan. Oby tak dalej. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy z rumieńcami na twarzy. Jak się przeważnie zachowywałam w jego towarzystwie? Kim w ogóle byłam w tym świecie? A co jeśli nigdy nie będę taka jak dawniej? Jaka byłam dawniej?! Och, za dużo pytań.
- Jakie były stosunki między nami? – zapytałam, uświadamiając sobie po fakcie, że te słowa rzeczywiście wypłynęły z moich ust.
Kakashi spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, nie do końca mi znanym. A może? W trakcie przemiany mojej twarzy w czerwonego pomidora zaczęłam bełkotać.
- Z-z-z-zn-nzaczy  nie o t-to mi chodziło. N-no wiesz-z. – patrzyłam na niego błagalnie starając się oczami wymazać mu z głowy moje pytanie. Może nie usłyszał?
- Hmmm – mruknął przeszywając mnie wzrokiem i jakoś dziwnie się uśmiechając. – Nasze stosunki… były dosyć skomplikowane.
Doprawdy mówi mi to tak dużo, że z nadmiaru informacji moja głowa eksploduje. Mimo tego, że było mi potwornie gorąco i byłam strasznie zawstydzona postanowiłam dowiedzieć się więcej.
- Jakiś dokładniejszy opis był by miło widziany. – powiedziałam cicho, ale na tyle głośno by mnie usłyszał.
- Lubiliśmy się. – oznajmił lekkim tonem, przytrzymując mnie, gdyż znowu potknęłam się o szyszkę.
A może szyszka był tylko wymówką? Naprawdę miałam ochotę zemdleć gdy usłyszałam jego słowa. Lubiliśmy się! Jak cudownie! Znaczy to jest bardzo dobry pierwszy krok. Może lubię go trochę bardziej niż ona mnie. Tak tylko minimalnie. Tylko dlaczego słowa minimalnie i diametralnie były do siebie tak podobne? Sama już nie wiedziałam które lepiej opisuje sytuacje między nami. Cały czas broniłam się przed drugą opcją.
- Aha… - wydukałam tylko, a Kakashi uśmiechnął się.
Miał jakiś inny uśmiech. Wyglądał w nim wyjątkowo seksownie. O czym ja myślę?!
- Już jesteśmy. – powiedział i zakrył jego rozbrajający uśmiech maską.
Powstrzymałam odruch krzyknięcia „Nie!” i natychmiastowego zerwania mu tego perfidnego kawałka materiału z twarzy. Przełknęłam ślinę i dla uspokojenia przeniosłam wzrok na budynek stojący przede mną. Wywołało to zupełnie odwrotny efekt. Stałam przed olbrzymim domem, rezydencją, pałacem! Co to właściwie było?
- To jest rezydencja Uchiha. – oznajmił lekkim tonem Kakashi, jednocześnie odpowiadając mi na nie zadane nagłos pytanie.
Stałam osłupiała, przyglądając się miejscu gdzie miałam zamieszkać. Pod słowem „rezydencja” krył się wysoki, ogromny, stary budynek w całości zrobiony z ciemnego drewna. Gdyby tego było mało to po jego prawej stronie znajdował się taras z widokiem na duży staw. Dom miał mnóstwo, dużych okien. Widok do jego wnętrza był częściowo przysłonięty przez długie, ciężkie zasłony. Zrobiłam kilka kroków w tył, żeby objąć spojrzeniem całą rezydencję i ze zdziwieniem stwierdziłam, że za ogromnym budynkiem, który zrobił na mnie takie wrażenie, stoi jeszcze większy budynek. Z kolei z mojej lewej strony znajdowały się jeszcze dwa, mniejsze domy, które i tak wielkością mogłyby dorównać małym kamienicom. Przełknęłam ślinę z przerażeniem. Chyba nie każą mi tu sprzątać?! Niepewnie podeszłam do mosiężnych drzwi na samym środku których namalowany był biało czerwony znak. Wydawało mi się, że skądś go znam. Już chciałam nacisnąć na dużą, metalową klamkę, gdy zrobił to za mnie Kakashi. O otworzył drzwi wpuszczając mnie pierwszą do środka. Od razu uderzył we mnie chłód i zapach kurzu. Wnętrze było pełne starych, solidnych mebli. Górował w nim w kolor bordowy, ale było też dużo różnych odcieni brązu. Gdyby wszystko powycierać z kurzy i pozdejmować pajęczyny, to można by nawet uznać, że był to wyjątkowo ładny wystrój. Przydałoby jeszcze rozsunąć zasłony, by wpuścić choć trochę promieni słonecznych. Jak na razie dom ten można było porównać z domami jakimi możemy zobaczyć w kiepskich horrorach o duchach. Zakasłałam kilka razy, krztusząc się nieświeżym powietrzem, a następnie miałam niepohamowaną serię kichnięć i oczy zaczęły mnie szczypać.
- Bardzo możliwe… - powiedziałam i znów kichnęłam. – Że mam uczulenie na kurz.
- O tak, masz. – odpowiedział Kakashi. – Zapomniałem o tym wspomnieć.
Spojrzałam na niego spod byka.
- Mam wrażenie, że zapomniałeś wspomnieć jeszcze o milionie istotnych rzeczy.
- Poradzisz sobie odkrywając je na nowo.
- Wolałabym raczej wiedzieć jakie są moje słabe strony. Sugerujesz, że żeby sprawdzić czy mam uczulenie na orzechy, mam je zjeść i zobaczyć, czy mogę oddychać?
- Dobry pomysł. – powiedział i już drugi raz usłyszałam jego zaczepny ton. – Na szczęście nie masz uczulenia na orzechy i nic by Ci się nie stało.
- Orzechy to był tylko przykład. – rzuciłam gniewnie mierząc go wyzywającym spojrzeniem. Co się znowu ze mną dzieje?!
- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jednak nie jestem twoim osobistym informatorem, ani niańką. Musisz sobie poradzić sama.
- Jesteś taki… - szukałam w głowie odpowiedniego przymiotnika.
- Przystojny, zabawny, inteligentny. – podsunął rozbawionym tonem.
- Złośliwonarcystyczny!- odparowałam.
- Z tego co wiem nie ma takiego słowa.
- Nie, dla twojego ograniczonego mózgu.
- Jakoś wcześniej w ogóle ci on nie przeszkadzał.
- Jakbyś nie zauważył nie pamiętam co było wcześniej.
- Uwierz mi na słowo… dużo się między nami działo.
- Już słyszałam od ciebie wiele takich niejasnych odpowiedzi. Dopóki nie zorientuję się do końca, jak dokładnie wyglądały nasze relacje nie będę Ci wierzyć w ani jedno słowo.
- Jak chcesz żebym dokładniej opisał naszą znajomość? Mam przytoczyć każdą naszą rozmowę?
- Sądzę, że jeśli wszystkie wyglądały tak jak ta, którą właśnie prowadzimy, to mogłoby być zabawnie.
- Jesteś taka denerwująca.
- Dopasowuje się do towarzystwa! – krzyknęłam, czując się wewnętrznie zraniona. – Nie wierze, że kiedykolwiek się lubiliśmy. To jest nierealne. Nie z twoim charakterem.
- A jednak.
- Nie wiem co chcesz tymi kłamstwami osiągnąć, ale nie mam mowy żebym Ci uwierzyła.
- Jak chcesz. – mruknął i stanął do mnie bokiem.
Przez chwilę patrzyłam na jego profil z na wpół otwartymi ustami, po czym prychnęłam i odwróciłam się do niego plecami, krzyżując ręce na piersi.
Byłam zła i roztrzęsiona. Za nic na świecie nie chciałam by uznawał mnie za denerwującą. Och… czemu w ogóle zaczęłam tą kłótnię? Jakie to głupie! A on teraz uważa, że jestem denerwująca. Czy można zrobić lepsze wrażenie, na osobie, która mi się podoba? Jestem taką idiotką. Zerknęłam na niego z żalem wymalowanym w oczach, ale on nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wpatrzony był w oparcie bufiastej, bordowej kanapy stojącej koło kominka, naprzeciwko zasłoniętego okna. Spojrzałam w tą samą stronę i ze zdziwieniem odkryłam, że z jej czubka wyrastają czarne włosy. To znaczy, że przez ten cały czas nie byliśmy sami? Pięknie. Po prostu lepiej być nie może. Tylko tego brakowało by mój przyrodni brat, był świadkiem tego jak się upokarzam.
Cała postać, razem z włosami, wstała z kanapy. Potrzebowałam minuty, by dotarła do mnie informacja, że osoba w którą się wpatruję, nie jest Sasuke.
- Uchiha Madara. – wysyczał Kakashi, a ja zostałam wtajemniczona w nowy stopień chłodności w jego głosie. – Czego chcesz?
Czarnowłosy mężczyzna w ogóle zdawał się nie przejmować jego słowami. Cały czas wpatrywał się we mnie, mierząc od stóp do czubka głowy i z powrotem.
- Urosłaś. – powiedział tonem wyrażającym życzliwość, a mnie przeszły nieprzyjemne dreszcze.
- To chyba oczywiste. – powiedziałam zupełnie nie znanym mi tonem, przy którym mógł się schować nawet Kakashi.
Czy ja rzeczywiście coś powiedziałam? Czemu się w ogóle odzywam?
- Charakter też Ci się zmienił. Wcześniej byłaś bardziej potulna.
Prychnęłam. Już to gdzieś słyszałam.
- Złagodniałeś. – powiedziały moje usta. – Środki uspokajające zaczęły działać? Och… - westchnęły sztucznie. – Gdzie się podziały twoje wszystkie zmarszczki? Jakaś operacja plastyczna, czy po prostu gdy osiągniesz pewien wiek to odradzasz się na nowo? – mój organizm miał ochotę splunąć.
Mężczyzna przeszył mnie groźnym wzrokiem czerwonych oczu.
Co ty robisz!? Zamknij się! Ten gościu jest niebezpieczny! O jeju… chyba się zdenerwował! Zdenerwowałam go! Nie! To moje usta go zdenerwowały? Co żeście narobiły? Głupie!
Poczułam lekkie ukłucie tuż przy skroniach i zaraz potem moje oczy zaczęły dziwnie szczypać. Chciałam je przetrzeć palcami, ale moje ręce nie chciały mnie słuchać.
- Umiem się oprzeć twojemu Genjutsu. – ktoś wypowiedział te słowa moim głosem. Zaraz ja je wypowiedziałam! Znowu. – Nie powinieneś mnie nie doceniać.
Zamknij się, zamknij się, zamknij się. O jeju z jego oczu wypływa krew. Czemu? Chyba go zdenerwowałam jeszcze bardziej. Niech ktoś mu pomoże.
Poczułam lęk. Olbrzymi lęk, który najprościej można było wytłumaczyć tym, że martwiłam się o stan zdrowia czarnowłosego mężczyzny.
- Madara… - usłyszałam zdecydowany głos Kakashiego. – Natychmiast przestań. Za chwilę pojawi się tu Sasuke. Nie dasz rady nam obojgu.
Madara…Madara, Madara, Madara. Uchiha Madara. Uchiha Madara.
Zachłysnęłam się powietrzem. Pieczenie oczu ustało. Ugięły się pode mną kolana i uderzyłam nimi o twarde drewno. Madara, Madara. Więc to był Madara. Człowiek, który mnie porwał. On nie tylko mnie porwał. On jest okrutny. Nienawidzę go! Nienawidzę! Czemu go nienawidzę? To zły człowiek. Podły. Co chwila przeszywały mnie zimne dreszcze, a moja dolna warga zaczęła drżeć.
Jak najdalej, jak najdalej od Madary.
Próbowałam wstać, ale zakończyło się to tylko moim upadkiem. Jak najdalej. Przesunęłam się trochę do tyłu. Widziałam jak Kakashi staje przede mną. Jak najdalej od Madary. On jest złym, bardzo złym człowiekiem. Poczułam coś mokrego na policzkach i zdałam sobie sprawę, że to łzy. Otarłam je jedną ręką. Nie ma na to czasu. Muszę uciekać. Jak najdalej od Madary. Łzy ciekły mi obficie po twarzy. Spojrzałam na swoją dłoń. Była cała czerwona. Przesunęłam się jeszcze trochę. Jak najdalej od Madary. Czemu moja ręka jest czerwona? Jak najdalej… Czy moje łzy są krwawe? Przejechałam obiema dłońmi po policzkach. Znowu były całe we krwi. Ja też zaczynam krwawić.
Nie ma czasu. Nie mogę się teraz nad tym zastanawiać. Jak najdalej od Madary. Ale nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się z przerażeniem w moje dłonie. Co się dzieje? Poczułam wokół siebie jakąś nieznaną mi moc. Wokoło mnie utworzyła się ciemno zielona energia obejmująca również Kakashiego. Powłoka wiła się i wydawała dziwne odgłosy. Zaczęła się w coś formować. Czy to są kości? Siedziałam w środku wielkiego zielonego szkieletu. Nagle coś oplotło się wokoło nich niczym węże. Ścięgna?
- No, no, no. – cmoknął Madara, przypatrując się zielonej postaci. – Nie przypuszczałem, że nadal możesz go przywołać.
Zaczęłam się czymś krztusić i musiałam oprzeć się obiema rękami o podłogę by się na niej nie położyć. Kasłałam krwią. Bardzo obficie zresztą.
- Sei. – usłyszałam Kakashiego i poczułam jak czyjaś ręka dotyka moich pleców. – Musisz przestać.
- Nie mogę. – wykrztusiłam, próbując powstrzymać się od plucia krwią. Im więcej jej stracę tym gorzej. – Nie wiem jak. To nie ja. Co się dzieje?
Kakashi przenosił nerwowo wzrok ze mnie na Madare. Uniósł swoją opaskę, ukazując Sharingan. Widziałam jak robi jakąś pieczęć rękami i o dziwo zanotowałam ją jako „tygrys”. Cały czas kasłałam krwią, nie mogąc nad tym zapanować.
- Nie rozumiem. – szepnęłam sama do siebie. – Nie rozumiem. – coś przezroczystego zaczęło kapać na kałuże krwi przede mną. Tym razem płakałam naprawdę. Prawdziwymi łzami. – Nic nie rozumiem. – chlipałam, a krew spływała mi żałośnie z ust, mieszając się ze słonymi łzami. – Proszę… proszę niech to się skończy.
Wtedy poczułam coś dziwnego. Jakąś nieznaną mi energię. Nie wiedziałam co się dzieje. Słyszałam w oddali głośny śmiech Madary. Przyprawiał mnie o mdłości. Spojrzałam na Kakashiego, który cały czas trzymając ręce w tym dziwnym znaku, szeptał coś do siebie. Już raz to widziałam. Tylko wtedy nie czułam tej energii, która teraz od niego promieniowała. Zielona postać zaczęła obrastać w skórę. Nie w tak szybkim tempie jak tworzyły się kości, czy ścięgna, ale powoli. Z pewnym oporem. Zaczęłam się krztusić jeszcze bardziej. Moje oczy paliły się żywym ogniem. A przynajmniej tak mi się zdawało. Cała się trzęsłam w spazmach płaczu i z bólu. Niech to się skończy. Energia wokół Kakashiego powiększyła się. Skóra zaczęła się cofać. Za nią, bardzo wolno, zsunęły się ścięgna. Szkielet postaci zaczął się rozpadać, ale kości zdążyły zniknąć przed zetknięciem się z ziemią. Zielna energia już mnie nie otaczała. Przestałam kasłać krwią, a pieczenie oczu nieco zelżało. Ból stał się o wiele mniejszy. Bardziej znośny. Słyszałam ciężki oddech Kakashiego, w dalszym ciągu stojącego tuż koło mnie. Moja widoczność była rozmazana przez łzy cisnące mi się do oczu. Co się dzieje?
- Muszę powiedzieć. – powiedział donośnym głosem Madara. Nie wiedziałam nawet kiedy przestał się śmiać. – Że jestem pod wrażeniem. Jeszcze nigdy nie widziałem, by jakakolwiek osoba cofnęła Susanoo, jeśli nie należało ono do niej. Jest to wprost niemożliwe. Ciekawe, bardzo ciekawe.
Usłyszałam jego kroki. Zbliżał się do nas. Nie… nie. Muszę uciekać. Jak najdalej od Madary. Zielona powłoka znów zaczęła mnie otaczać, jednak szybko zniknęła. Kakashi stanął przede mną.
- Nie dasz rady kontrolować Susanoo i walczyć ze mną jednocześnie. – oznajmił rozbawionym głosem Madara. – Ta walka już jest skończona. Sei, idzie ze mną. Jeśli się teraz odsuniesz, to może Cię nie zabiję.
Kakashi nadal stał w miejscu. Nawet nie drgnął.
- Dobrze wiesz, że nie dasz rady mnie pokonać. – ciągnął czarnowłosy. – Nie w tym stanie.
Moje spazmy płaczu powiększyły się. Nie mogę z nim iść. Nie chcę. Jak najdalej od Madary. Ale muszę.
- Kakashi, odsuń się. – wychrypiałam nie swoim głosem.
On nie może go zabić. Nie. Kakashi powinien odsunąć, a ja muszę z nim iść. Jak najdalej od Madary. Muszę… Inaczej zabije nas obojga. Nie mogę na to pozwolić. Kakashi cały czas stał w miejscu. Starałam się powtórzyć prośbę, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Jeśli się nie odsunie, zginie. Tylko, że on nie może zginąć. To jest niemożliwe. Proszę, proszę odsuń się i pozwól mu mnie zabrać. To przecież nie ma sensu.
Słyszałam coraz bliższe kroki Madary. Poczułam wewnętrzny ból. Kakashi nie może zginąć! Ale on się nie ruszy. Cały czas będzie stał przede mną. Więc ja muszę się ruszyć. Cała się trzęsąc, starałam się podnieść z podłogi. Moja noga poślizgnęła się na kałuży krwi i upadłam na podłogę uderzając szczęką w panele. Krew roztrysnęła się i zaczęła wsiąkać w moje ubranie. Leżałam na podłodze, nie zdolna do żadnego ruchu. To na nic. Zginiemy tutaj. Tylko czemu? Czemu mnie to spotyka?!
Kroki Madary ucichły. Stał teraz jakieś dwa metry od Kakashiego.
- Masz ostatnią szansę. – powiedział, a jego głos przepełniała euforia. – Szkoda by było zabijać tak utalentowanego shinobi. Ale jeśli nie zejdziesz mi z drogi, zrobię to.
Nagle przestrzeń pomiędzy nimi przeszyła błyskawica, która zamieniła się w jasną, iskrzącą się na wszystkie strony kratę, oddzielającą mnie i Kakashiego od Madary.
- Zrobisz jeszcze jeden krok w ich stronę, a zabiję Cię. – usłyszałam głos, który znów wprowadził mnie w nowy stopień nienawiści. Był to głos Sasuke. – Kakashi, panujesz nad tym? – zapytał.
Dostrzegłam jak Kakashi skina, ciężko głową.
- Natychmiast opuść posiadłość Uchiha. Nie jesteś tu już mile widziany. Przestałeś należeć do naszego klanu, dawno temu. Nic nie powstrzymuje mnie przed zabiciem cię.
Starszy Uchiha zaczął się cofać w tył z dziwnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Na razie wam odpuszczę. – powiedział lekko. – Ale skoro nawet ty, Sasuke, jesteś przeciwko mnie… to przy następnym spotkaniu, nie będę już taki łaskawy. Zabiję wszystkich, którzy mi się przeciwstawią.
- Wynocha! – krzyknął Sasuke, a jego głos zniżył temperaturę w pokoju.
Usłyszałam trzask i za chwilę moje ciało przestało odczuwać ból, a oczy przestały piec zupełnie. Kakashi klęczał koło mnie. Czułam jak jego ręce przewracają mnie na plecy. Zobaczyłam jak pochylają się nade mną. Spojrzałam na Sasuke i poczułam wyrzuty sumienia.
Ruszyłam lekko ręką, starając się nią zatoczyć krąg, ale nie wyszło mi to za dobrze.
- Przepraszam. – wyszeptałam z ledwością. – Ubrudziłam Ci całą podłogę.
Zobaczyłam tylko, że Sasuke i Kakashi się uśmiechają, a potem zniknęło całe zmęczenie i zrobiło mi się ciemno pod oczami. Osunęłam się w nicość.

Coś mrugało nad moją głową. Ciemno, jasno, ciemno, jasno. Czułam to pomimo zamkniętych oczu. Wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Bolał mnie brzuch, ręce, nogi, ale największy ból odczuwałam w oczach i głowie. Straszliwe pulsowanie. Coś okropnego!
- Mogliby naprawić to światło. – mruknął niecierpliwie, znany mi, kobiecy głos. – Rozumiem, że rezydencja jest stara i w ogóle, ale powinni tu mieć normalną dostawę prądu.
- Trzeba tylko wymienić żarówkę. – powiedział spokojnie jakiś mężczyzna.
- Nie wymądrzaj się tak, Shikamaru.
- Mówisz mi, że chcesz, by naprawili to światło. – powiedział Shikamaru, a ja byłam przekonana, że właśnie włożył ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. – To powiedziałem Ci tylko co trzeba zrobić by zaczęło normalnie działać…. przestań obgryzać paznokcie.
- Nie jesteś moim ojcem, nie musisz mnie pouczać. Ty jak się denerwujesz, to kręcisz młynki kciukami, a ja obgryzam paznokcie. Każdy ma jakieś nawyki.
- Ale mój nie doprowadza do tego, że zaczynam krwawić.
- Nie krwawię.
- Zaraz zaczniesz… och widzisz. Już zaczęłaś. Jesteś taka kłopotliwa.
Usłyszałam ciężkie kroki z mojej prawej strony, które szybko ucichły.
- Jest pewna granica między paznokciami a skórą.
- Jakoś nigdy jej nie zauważyłam. – powiedziała zaczepnie kobieta.
Teraz oba głosy dochodziły z mojej lewej strony.
- Co ty robisz? – zapytał zaskoczony damski głos. Nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należał. – Nosisz ze sobą plasterki? Uroczo… naprawdę uroczo. – powiedziała bardzo sarkastycznie.
Och, tak. Shikamaru i Temari. Ich rozmowy były tak oryginalne, że nie można było ich pomylić z żadnymi innymi. Powinnam się od razu zorientować.

- Jak widzisz, przydały się.
- Umiem sobie sama naklejać plasterek. Zdążyli mnie tego nauczyć. – powiedziała Temari miękkim głosem.
Potem zapanowała dziwna cisza, trwająca całkiem długo. Miałam ochotę przewrócić oczami, ale nie mogłam się zmusić do ich otworzenia. Doprawdy w takiej chwili. Ja tu leże w wielkim bólu, a oni się zajęli całowaniem. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jakieś plusy ten świat posiadał.
Coś zakuło mnie boleśnie w ramieniu i wydałam z siebie jęk bólu. Usłyszałam jakieś tupnięcie, szmer, syk, a później odezwała się Temari.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?
 Niestety odpowiedziała jej zupełna cisza. W duchu pogratulowałam Shikamaru. Ja też bym milczała, gdybym była w podobnej sytuacji. Nie ma sensu złościć blondynki jeszcze bardziej, bo mogła sprawić, że jakiś niespodziewany podmuch wiatru rozetnie ci policzek. Po pokoju rozległy się kroki, a ja po chwili namysłu stwierdziłam, że ktoś nade mną stoi. Zmrużyłam powieki przygotowując się na otwarcie oczu. O dziwo nie było to taki trudne. W sumie, to w ogóle nie było trudne. Wpatrywałam się w co chwila gasnącą żarówkę, nie czując żadnego bólu, ani dyskomfortu. Ciekawe. Byłam tak pochłonięta, zastanawianiem się nad tym, że nie zanotowałam tego, iż Temari coś do mnie mówiła.
- … powinnaś być rozsądniejsza! – zakończyła swój, niesłyszany przeze mnie wywód.
Moje ramię znów przeszył ostry ból, ale powstrzymałam się przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku i skinęłam głową, starając się przekazać blondynce, że ją słuchałam. Całe szczęście, że do pokoju wtargnął Kakashi, który odwrócił uwagę Temari, bo inaczej z łatwością by odkryła, że kłamałam. Chyba nie byłam dobra w ukrywaniu prawdy.
Osy w moim brzuchu zerwały się do lotu i dźgały mnie swoimi żądłami tak mocno, jak jeszcze nigdy. A może było to wywołane tym, że moje ciało było całe obolałe. W każdym razie odczułam, że miłość bywa bolesna. Starałam się przenieść do pozycji siedzącej, ale Kakashi w ekspresowym tempie dopadł do mojego łóżka i wcisnął mnie z powrotem w twardy materac.
- Nie wstawaj. Tylko pogorszysz swoją sytuację. Ostro przeholowałaś. – powiedział twardym tonem.
- Milutki jak zawsze. – mruknęłam, a on uśmiechnął się.
Przez ten uśmiech nie mogłam się na niego boczyć. Cudownie! Czemu on ma w zanadrzu taką broń, a ja nie? Nadęłam lekko policzki, na co Kakashi się roześmiał.
- Co ty taki wesoły? – zapytałam podejrzliwie.
On tylko przechylił lekko głowę i cały czas się uśmiechając, wpatrywał się we mnie z taką czułością w oczach, że poczułam jak się rumienię.
- Ładny dzisiaj dzień. – oznajmił lekko.
- Jest noc. - powiedziałam, niepewnie patrząc na ciemny zarys drzew za oknem. – W dodatku późna.
- Ale piękna.
Boże… jak mówi, że noc jest piękna to niech się patrzy za okno! Proszę… nie zniosę takiego wzroku.
Shikamaru chrząknął.
- To my już pójdziemy. Jest już późno, a muszę jeszcze złożyć raport Tsunade. Temari? – zwrócił się do blondynki, która patrzyła w zdziwieniu to na Kakashiego to na mnie. – Temari idziemy.
- To wy… - wyjąkała, a Shikamaru złapał ją za ramię, pociągając za sobą do drzwi.
- Dobranoc. – rzucił przez ramię Nara, szybko zatrzaskując za sobą drzwi nim blondynka zdążyła dokończyć zdanie.
Pięknie. Zostałam sama w ciemnym pokoju z naćpanym Kakashim. Lepszego scenariuszu nie mogłam sobie wymarzyć. Spojrzałam na niego niepewnie, niezdolna do żadnego ruchu. Wiedziałam, że moje włosy są potargane i porozrzucane po poduszce i, że byłam strasznie blada. Przecież musiałam być. Po utracie tak dużej ilości krwi nie było innego wyjścia. Za to on wyglądał dzisiaj tak samo przystojnie jak zawsze. Zresztą, byłam ciekawa, czy były momenty w jego życiu gdy jego wygląd był choć odrobinę mniej niesamowity. Bez maski prezentował się tak cudownie. Oliwkowa koszulka z krótkim rękawem, którą na sobie miał, przylegała do niego w tak idealny sposób, że musiałam westchnąć. Kakashi znowu się uśmiechnął, ukazując proste, białe zęby, a ja poczułam jakiś ucisk w klatce piersiowej. Podszedł do krzesła stojącego pod ścianą i przysunął je do łóżka na którym leżałam. Usiadł na nim opierając ręce o kolana i kładąc swoją brodę na splecionych dłoniach. Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu po czym włożył rękę do kieszeni spodni, wyjmując z niej małą fiolkę z rzadkim czerwonym płynem. Wyciągnął buteleczkę w moją stronę.
- Sakura mi to dała. – powiedział cicho. – Podobno dzięki temu płynowi… - potrząsnął lekko buteleczką. - … lekkie obrażenia leczą się natychmiastowo. Plus ma działanie przeciwbólowe.
Przełknęłam ślinę, nieufnie biorąc od Kakashiego buteleczkę.
- Ale to nie jest krew? – zapytałam, chcąc się upewnić, że nie próbują mnie zmienić w wampira.
- Och, nie. Co do tego jestem pewny. – odpowiedział, a w jego oczy błysnęły.
Skinęłam głową i odkorkowałam fiolkę. Podniosłam lekko głowę, by nie zakrztusić się podczas picia tego czegoś i za jednym razem opróżniłam buteleczkę. Skrzywiłam się, a moje ciało przeszły nieprzyjemne ciarki. Płyn w smaku był tak kwaśny i niedobry jednocześnie, że miałam ochotę natychmiast go zwrócić. Jednak opanowałam się i odkaszlnęłam kilka razy.
- Smaczny? – zapytał Kakashi wesoło.
- W życiu nie piłam lepszego.
Po moich plecach przebiegły ciepłe dreszcze i miałam wrażenie, że jakieś niewidzialne wstęgi oplatają się wokół mojego kręgosłupa, po czym przepełzają na brzuch i obejmują ręce i nogi. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć z miejsca, leżąc niczym szmaciana lalka na łóżku. Czułam się przygnieciona przez oplatające mnie, niewidzialne pasy, które zrobiły się ciepłe. Jednak za nim zaczęły mnie parzyć, poczułam jak wsiąkają w moją skórę. Zrobiło mi się gorąco, ale ból zniknął. Byłam wstanie podnieść się do pozycji siedzącej.
- Co to było? – zapytałam, wachlując się dłonią.
- Już mówiłem. – powiedział Kakashi. – Lekarstwo przygotowane przez Sakurę. Specjalnie dopasowane do twojego Kekei Genkai. Zresztą oddziałało by tak na każdego członka Uchiha. Sakura od niedawna przygotowuje takie „napoje wzmacniające”… – zakreślił w powietrzu cudzysłów. – …dla Sasuke, który nie wie co to umiar, podczas treningów. Mam wrażenie, że robi to specjalnie, ale nie będę się w to mieszać.
- Co robi specjalnie?
- Ćwiczy do granic swoich możliwości. Zawsze.
- Ach rozumiem… - uśmiechnęłam się zadziornie. – Jego sposoby
 są dosyć… oryginalne.
Kakashi westchnął.
- Nawet nie wiesz jak trudno jest wymyślić dobry podryw, który nie byłby zbyt nachalny, ale zauważalny jednocześnie.
Uniosłam brwi w zdziwieniu.
- Rozumiem, że ty jesteś w tym obcykany.
- Można powiedzieć, że trafiłem na kogoś kogo bardzo trudno zadowolić.
Poczułam dziwne ukłucie w okolicach serca i ogarnęło mnie uczucie zazdrości. Niewdzięcznica! Jest podrywana przez Kakashiego, a jeszcze jej mało… nie wierzyłam, że można być tak wybrednym. Byłam przekonana, że wystarczyłoby tylko jedno jego słowo, bym rzuciła mu się w ramiona. Oczywiście musiało by ono być jednoznaczne. Byłabym zadowolona gdyby po prostu kazał mi się przytulić. Marzenie idioty.
- Kto to taki? – zapytałam odruchowo, starając się by zabrzmiało to tak jakbym była ciekawa, a nie cholernie zazdrosna.
Kakashi uśmiechnął się o jego oczy zalśniły w ciepłym świetle lampy.
- Znasz ją bardzo dobrze. – powiedział dziwnie miękkim głosem.
- N-nie. – wyjąkałam.
- Co, nie?
- Sakura?! Ale przecież…. – plącząc się we własnych myślach próbowałam ubrać wszystko w słowa. - …przecież ona jest zakochana w Sasuke… och…- westchnęłam, gdy coś do mnie dotarło. – dlatego tak trudno ją poderwać. Powinnam się domyślić! Przecież cały czas powtarzałeś „Sakura, Sakura, Sakura”. Masz nawet jej zdjęcie w pokoju! Och! Powinnam się domyślić. – nie obchodziło mnie to, że właśnie demonstrowałam mu jak bardzo jestem tym poruszona.
- Sei. – jego głos był rozbawiony.
- Co!? Rozumiem, jeśli musisz już iść. Sakura czeka.
- To nie jest Sakura. – powiedziała spokojnie, w dalszym ciągu przyglądając mi się z zachłannością.
Ja z kolei zastygłam, przez chwilę nie mogąc się odezwać. Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- N-n-nie? – zapytałam po raz kolejny się jąkając. – Sakura nie jest dziewczyną, która Ci się podoba?
- Nie.
Zrobiło mi się nagle o wiele lżej, ale to uczucie szybko minęło, gdy przypomniałam sobie, że to jeszcze nie koniec śledztwa.
- Temari? – rzuciłam prosto z mostu.
- Nie.
- Ten Ten.
- Nie.
- Hinata.
- Skąd Ci przyszła do głowy Hinata?
- Ino?
- Absolutnie nie.
- Absolutnie?
- Nie jest w moim typie.
- Tsunade?
- Sei, nie zaczynasz przesadzać?
- Ale ja nie znam nikogo więcej!
- Znasz.
Gorączkowo wyszukiwałam w pamięci innych imion, ale nie mogłam sobie nic przypomnieć.
- Mówiąc, że znam ją bardzo dobrze… - zaczęłam. – masz na myśli, że znałam ją przed wpadnięciem w Genjutsu, czy w trakcie jego trwania. Bo widzisz… może umknęło Ci to po raz kolejny, ale straciłam pamięć. Nie pamiętam mojego wcześniejszego „ życia” – nakreśliłam palcami cudzysłów.
- Jestem pewny, że ją pamiętasz.
- Jeśli to było przed wpakowaniem się w sztuczny świat, to szczerze wątpię.
- Znałaś ją też w Genjutsu.
- Dobra! Nie obchodzi mnie to! – wstałam, gwałtownie odrzucając pościel i podeszłam do okna. – Nie musisz mi nic mówić. Nie potrzebnie pytałam. – mówiłam siłując się z klamką. Musiałam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
- Dobrze, że zapytałaś. – opowiedział spokojnie, przyglądając się moim staraniom.
Klamka skrzypnęła i w końcu udało mi się ją przekręcić. Otworzyłam okno na oścież i oparłam się o parapet. Poczułam błogą radość, gdy owiało mnie, ciepłe, wieczorne powietrze.
- Mhy… - mruknęłam. – Zawsze tylko jakieś zgadywanki i zagadki. Nie możesz mi podać prostej i jasnej odpowiedzi, tylko musisz tak wszystko komplikować. Jesteś potwornie denerwujący.
- Oczywiście, że mogę Ci podać prostą odpowiedź.
- Więc czemu tego nie zrobisz?!
- Nie uwierzyłabyś mi. – powiedział bardzo cicho, a ja przestałam czuć na sobie jego spojrzenie. – Nigdy nie uwierzysz. Nigdy sobie nie przypomnisz. A ja po prostu muszę się z tym pogodzić
Dopadły mnie palące wyrzuty sumienia. Przyszedł mnie odwiedzić w bardzo dobrym humorze. Nie minęło półgodziny, a już jest przygnębiony. Co ja robie z ludźmi?
- A gdybym Ci obiecała… - powiedziałam niepewnie, odwracając się do niego. Wpiłam dłonie w krawędź parapetu, gdy zobaczyłam, że ukrył swoją twarz w dłoniach. Bolało gdy widziałam go smutnego. – Gdybym obiecała, że uwierzę we wszystko co mi teraz powiesz.
Kakashi podniósł lekko głowę, tak, bym widziała tylko jego oczy, wpatrujące się we mnie z nadzieją. Po chwili zabrał dłonie z twarzy i opadł na oparcie krzesła, krzyżując ręce na piersi.
- Jak? – zapytał głębokim głosem.
- Nie rozumiem. – powiedziałam zbita z tropu.
- Jak możesz mi zagwarantować, że uwierzysz we wszystko co Ci powiem? Skąd mogę wiedzieć, że nie będziesz udawać?
- Ufam Ci. – wypaliłam szybko. – Wierzę, że nie nafaszerujesz mnie sztucznymi informacjami. Nie jesteś taki.
- Skąd wiesz, że taki nie jestem?
Zamyśliłam się przez chwilę nad jego pytaniem.
- Po prostu... to wiem.
Kakashi spojrzał na mnie, ale jego spojrzenie było boleśnie smutne. Moje serce skurczyło się mocno, a ja nie mogłam opanować drżenia dłoni, dlatego mocniej zacisnęłam palce na krawędzi parapetu. Byłam pewna, że wyraz mojej twarzy był dokładnym odwzorowaniem kotłujących się we mnie emocji. Tylko czemu on był taki smutny?!
- Przestań. – wyszeptałam błagalnie. – Przestań tak na mnie patrzyć.
- Jak? – zapytał zdziwiony.
- Tak jakbyś był najbardziej zrozpaczonym człowiekiem na świcie. Tak jakbym to ja była powodem twojej rozpaczy. Po prostu przestań.
Rozszerzył oczy w zdziwieniu, a jego usta rozchyliły się w lekkim, smutnym uśmiechu.
Wstał z krzesła i ruszył w moim kierunku. Jego kroki dudniły w rytm mojego serca.
Tak bardzo czegoś chciałam.
Szybko pokonał dzielącą nas odległość zatrzymując się bardzo blisko mnie. Jednak miałam wrażenie, że nie jest wystarczająco blisko.
Chciałam, żeby był bliżej.
Przestałam tak bardzo ściskać krawędź parapetu. Podniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy. Zrobiło mi się gorąco, a po moich plecach przebiegły dreszcze, gdy poczułam jak kładzie ręce na mojej tali. Jego dotyk był ciepły i pozostawiał za sobą przyjemne mrowienie. Przejechał dłońmi niżej, zatrzymując je na moich biodrach i bez ostrzeżenia posadził mnie na parapecie, samemu opierając się o jego krawędź. Był tak blisko, że stykaliśmy się czołami. Wciąż niewystarczająco.
 Zmrużył powieki, a ja mimowolnie przeniosłam wzrok na jego usta.
- Chciałaś wiedzieć kim jest dziewczyna w której się zakochałem. – wyszeptał, a mnie owinął jego ciepły oddech. Odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy. Moja skóra paliła się pod jego dotykiem. Przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. Nasze usta dzieliły minimetry. – To ty zawsze nią byłaś. - powiedział i pocałował mnie lekko. Westchnęłam prosto w jego usta, zanurzając dłonie w jego włosach. Nabierając odwagi odwzajemniłam pocałunek, czując szybkie bicie mojego serca. W moim gardle pojawiła się gula wywołana wzruszeniem, a oczy zaczęły mnie piec. Wszystko wydawało mi się takie znajome, naturalne. Kakashi naparł na moje usta z większą zachłannością obejmując mnie mocniej rękami, jakby się bał, że zaraz zniknę. W tym momencie wszystko wydawało się takie piękne…

Już po raz drugi obudziły mnie oślepiające promyki słońca. Beształam się w duchu, za nie zasunięcie zasłon. Z ociąganiem odrzuciłam białą pościel i chwiejnym krokiem podeszłam do okna. Nie przypominałam sobie bym kiedykolwiek osiągnęła większy stopień niewyspania niż dzisiaj. Powstrzymując ziewnięcie, zaczęłam ocierać moje oczy. Szybko jednak się zorientowałam, że nie za wiele mi to pomoże. Ze zrezygnowaniem zasłoniłam zasłony i ledwo doczłapałam nogami z powrotem do łóżka, opadając na nie. Materac zatrzeszczał, ale nie przeszkadzało mi to. Jeszcze pięć minut.

Późniejsza pobudka było o wiele przyjemniejsza. Przeciągnęłam się mrucząc cicho, zadowolona z tego, że się wyspałam. Z uśmiechem ruszyłam stronę okna, gotowa na powitanie nowego dnia. Jednak gdy odsłoniłam za słony słońce już chyliło się ku zachodowi, obejmując ciepłym światłem szczyty drzew. Zmarszczyłam brwi. Spałam cały dzień? To nie możliwe! Otarłam szybko oczy, jednak znów zobaczyłam zachodzące słońce.
- Niee – wydałam z siebie. – Czemu nikt mnie nie obudził?
Obeszłam na około cały pokój nie do końca wiedząc po co. Czy powinnam poszukać Sasuke? Czy powinnam iść na trening z Kakashim? Ale przecież nie ustalaliśmy kiedy ma się on odbyć. A co jeśli ustaliliśmy? Nie chciałam  by był na mnie zły.
Obeszłam pokój jeszcze raz. Co powinnam robić? Muszę wyjść z tego pokoju. Poszukać kogoś, zapytać. Spojrzałam na swoje ubranie. Miałam na sobie ciemnozieloną koszulkę z długimi rękawami i ze znakami mojego klanu na ich końcach, oraz sięgające do kolan czarne dresowe rybaczki. Nie wyglądały na brudne ale były całe wygniecione. Szczególnie koszulka. Wyglądała jakby co chwila ktoś ściskał jej materiał… O MÓJ DOBRY BOŻE!
Szybko dotknęłam swoich ust, przez chwilę nie będąc w stanie oddychać. Kakashi. On tu był. Ze mną .W nocy. Musiałam usiąść na łóżku, bo nagle moje kości postanowiły, że pójdą sobie na spacer, zostawiając mnie z miękkimi nogami. Pocałował mnie. Naprawdę to zrobił. Wyczułam nawet malutką ranę na mojej dolnej wardze. Ugryzł mnie. I jak ja mam się pozbyć wrażenia, że oni wszyscy są wampirami? Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Mógłby to robić częściej. Położyłam się na plecach wpatrując się w swoje dłonie. Miał takie miękkie włosy. I ten zapach… mają tu wodę kolońską? Nie wiedziałam, że całowanie się może być takie przyjemne. A może wiedziałam? Moje ręce opadły na miękką pościel, a ja sama z rozmarzonym wyrazem twarzy wpatrywałam się w sufit. Byłam szczęśliwa i zdenerwowana jednocześnie. Jakie są teraz nasze stosunki? Czy nadal mam się do niego zwracać per „Sensei”. Nie pamiętam nawet jak długo u mnie był. Ale biorąc pod uwagę to, że przespałam cały dzień, mogłam stwierdzić, że szybko nie wyszedł. Nagle poczułam w sercu niepokój. Wczoraj wszystko było super, pięknie i w ogóle, ale… czy związki między nauczycielem a uczniem nie są zabronione? Czy można to nazwać związkiem? Przecież tylko się całowaliśmy. Może taki pocałunek był naturalną metodą powitania w tym dziwnym świecie? Zamiast podawania sobie ręki. Byłoby to co najmniej dziwne, ale czy wszystko co mnie otacza nie wydaje się nieprawdziwe? Jeszcze tyle rzeczy nie wiem…
Ten czarnowłosy mężczyzna. Uchiha Madara. Mój żołądek fiknął kozła, doprowadzając mnie do mdłości. Czego on ode mnie chciał? I czemu reaguje tak dziwnie na jego widok? Nie mówiąc już o tym dziwnym zielonym szkielecie który mnie otaczał. Tego wszystkiego było za dużo. Już zupełnie nie rozumiejąc tego jak się czuję, zerwałam się z łóżka i ruszyłam w kierunku jedynych drzwi w tym pomieszczeniu. Nie wiele myśląc nacisnęłam klamkę i pchnęłam je. Prowadziły do pustego, długiego korytarza. Przez szereg wysokich okien wpadały promienie słoneczne, w których unosiły się powolnie drobinki kurzu. Nim zdążyłam zrobić choćby jeden krok, kichnęłam. Pięknie. Nie wiedziałam jak wytrzymam w tym domu. Zdenerwowana i zniewolona przez serię kichnięć, zaczęłam otwierać każde okno na oścież. Już ja tu przewietrzę. Niepewnie spojrzałam na coraz niżej zachodzące słońce. Może oni kładli się wcześnie spać? Co jeśli ich obudzę?
- Ach! – wydałam z siebie, ze złością. – Trudno! Należą mi się odpowiedzi i chce je otrzymać już dzisiaj.
 Przywołałam do siebie obraz rezydencji Uchiha i ogarnęło mnie przerażenie. Jeśli się zgubię będzie ze mną źle. Coś poruszyło się niespokojnie za oknem, a po moich plecach przebiegły dreszcze. Całe moje ciało się naprężyło, a oczy zaczęły rozglądać się uważnie po podwórku. Miałam wrażenie, że jeszcze nie raz samą siebie zadziwię. Jakaś postać przebiegła podwórko tak szybko, że normalny człowiek uznałby ten widok za przewidzenie. Ale ja wiedziałam, że ono nim nie było. Zanim zorientowałam się co w ogóle robie, moje nogi zgięły się gotowe do skoku. Zdołałam wyrwać z siebie tylko krótki pisk, gdy przeskoczyłam przez parapet okna i zaczęłam niebezpiecznie zbliżać się do ziemi z wysokości trzech pięter. Nie ma to jak popełnić samobójstwo. Dobry pomysł, Sei! Idealny sposób na wszystkie problemy. O dziwo moje stopy bardzo miękko i cicho zetknęły się z miękką, wilgotną trawą. Jedyne co zdążyłam zrobić to uświadomić sobie, że jeszcze żyję i mam bose stopy. Moje ciało wyrwało gwałtownie do przodu. Poczułam ostry podmuch wiatru, który rozwiał moje włosy do tyłu. Ja biegłam. Tylko czemu mimowolnie? Świat wokół mnie zmienił się w smugi o różnych odcieniach zieleni, a przed sobą zobaczyłam biegnącą postać. Na jej koszulce zlewały się różne kolory, lecz gdy wysiliłam wzrok dostrzegłam niewyraźny zarys symbolu Uchiha.
- Sasuke! – wyrwało mi się, a postać gwałtownie stanęła. Moje nogi w jednej chwili zatrzymały się i kosztowało mnie dużo wysiłku by nie upaść na ziemię. Sasuke stanął przede mną, jednym gestem przywracając mi równowagę. Jego mina wyrażała zdziwienie, ale i zmęczenie. Zauważyłam, że był cały oblany potem i w kilku miejscach miał głębokie zadrapania. Zgięłam się w pół, opierając ręce o kolana i dysząc ciężko. Chyba nie przyjęłam za dobrze moich nowych możliwości.
- I-i-idioto! – wydyszałam powoli się prostując. Nie wiedziałam czemu, ale poczułam olbrzymią złość na Sasuke i jednocześnie coś ścisnęło mnie w żołądku. Zmartwienie? Wzięłam ostatni głęboki oddech i wyprostowałam się, celując palcem w milczącego bruneta. – Chcesz się zabić?! Ile razy mam ci powtarzać byś nie trenował w taki sposób!?
- Ale…
-Żadnego „Ale”! – przerwałam mu. Skąd?! Skąd biorą mi się te bezsensowne, zupełnie niewytłumaczalne pytania? Słowa nadal wypływały mi z ust, a ja nijak mogłam je zatrzymać. – Tyle razy Ci mówiłam, że to jest niebezpieczne! Że pewnego dnia twoja Sakura może wyruszyć na misję, nie informując Cię o tym! Albo po prostu nie przyjść! Rozumiesz?! Wtedy nie da ci tej jej „Krwistej Miksturki” i może wdać się w twoje rany zakażenie! A wtedy możesz zachorować! A potem umrzeć w MĘCZARNIACH!
Sasuke przypatrywał mi się ze spokojem i uśmiechem na twarzy.
- Krwistej Miksturki?
- Tylko to zapamiętałeś z mojego wywodu?
- Nie dramatyzujesz za bardzo? – zapytał ocierając dłoniom pot za czoła. – Jak widzisz jeszcze żyje.
- Jeśli będziesz kontynuował taki trening to już niedługo. – odparłam ze złością, zakładając ręce na piersi.
- Nie, bo ona zawsze mi pomoże. – powiedział uśmiechając się lekko. Od kiedy Sasuke się uśmiecha?  –Widzisz? – wskazał palcem w przestrzeń za mną. – Już idzie. Zawsze o tej samej porze.
Spojrzałam w miejsce w które pokazywał. Rzeczywiście, pod jednym z drzew stanęła Sakura, szukając czegoś w małej, brązowej torebeczce.
- Bez niej byłbyś już martwy. – prychnęłam.
- Możliwe. – mruknął pod nosem i objął mnie ramieniem, po czym zaczął kierować w stronę Sakury. – Dobrze, że wróciłaś.
- Jesteś cały spocony! – krzyknęłam odsuwając się od niego na jakiś metr. – I ostrzegam Cię! Jeśli nie skończysz swoich chorych treningów, to powiem wszystko Sakurze!
Na twarzy Sasuke przemknął strach.
- Nie zrobisz tego.
- Założymy się?
Sasuke prychnął, skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Doszliśmy do Sakury, która teraz trzymała w rękach malutka fiolkę ze znajomym mi czerwonym, rzadkim płynem. Uśmiechnęłam się do nas.
- Dzień dobry, Sasuke – kun, Sei. – powiedziała przyjaznym głosem i skinęła głową. – Jak się czujesz? – zapytała zwracając się do mnie.
Przez chwilę nic nie odpowiadałam i z wielkimi oczami patrzyłam na jej pewną i opanowaną twarz. Co się stało z Sakurą?
- D-dobrze. – wyjąkałam po chwili. Odchrząknęłam i starałam się nadać swojemu głosu pewności. Skoro ona, będąc młodszą ode mnie, potrafiła zachowywać się w taki sposób, to ja też. A może nie? – Twój lek bardzo mi pomógł. Dziękuję.
Sakura uśmiechnęła się wesoło.
- Na tym polega moja praca…
Jaka praca?
- …Leczę ludzi.
Co? Jest taka młoda a już pracuje?
Osłupiałam lekko, więc nic nie odpowiedziałam. Chyba jednak nie umiałam się zachowywać stosownie do wieku. Dziewiętnaście lat, dziewiętnaście lat. Jeju… byłam taka stara.
Sakura zmierzyła srogim, mądrym spojrzeniem Sasuke.
- Powinieneś chociaż starać się nie okaleczać. Ten lek… - podniosła buteleczkę  – ulecza tylko wewnętrzne obrażenia i stłuczenia. Do ran ciętych będę musiała użyć Chakry.
- Nie wiedziałem. – powiedział poważnie Sasuke.
Nie mogłam się powstrzymać i przewróciłam oczami. Ta, jasne. Leczenie chakrą. Kontakt fizyczny bardzo trudny do uniknięcia. Na pewno o tym nie pomyślał.
Skąd ja wiem na czym to polega? Nagle przypomniałam sobie cel mojego wyskoku z okna, co tak na marginesie, było najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłam. Ale jeszcze całe życie przede mną, więc może uda mi się pobić nieudaną próbę samobójczą.
- Możecie mi powiedzieć co ja mam ze sobą zrobić? – zapytałam, trochę zbyt histerycznie.
- Co masz na myśli? – zapytała zdziwiona Sakura, gestem ręki nakazując Sasuke do siebie podejść. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
Zrobiłam dziwną minę i przyłożyłam rękę do twarzy. Za. Dużo. Par. Wokół. Mnie. Westchnęłam i pocierając oczy, zdusiłam w sobie irytacje. Przecież tak samo zachowywałam się przy Kakashim. O nie. Ja zachowywałam się o wiele, wiele gorzej. Nie mogę się ich czepiać. Młodzi, zakochani. Co ja właśnie pomyślałam?! Przecież też jestem młoda! Dziewiętnaście lat, dziewiętnaście… już niedługo stuknie mi trzydziestka. Powinnam zacząć używać kremów na zmarszczki? Czy mam się już przygotowywać na bóle kręgosłupa? Muszę zacząć się zdrowo odżywiać. Problemy z żołądkiem w tym wieku to nierzadkość. Jakim wieku?! O jejku… muszę znaleźć pracę, by zapewnić sobie dobrą emeryturę. Och, i może kupię sobie kota?  Menopauza wydawała się taka bliska. Nie! Ja nie chce się starzeć!
- Sei? – mruknął Sasuke.
Gdy go usłyszałam, uświadomiłam sobie, że obiema rękami ciągnęłam się za włosy, co chwila potrząsając głową. Szybko się opanowałam i próbowałam sobie przypomnieć o co zapytała Sakura.
- Tak, tak właśnie. – powiedziałam. – Chodzi mi o to…. – o co mi chodziło? Ach, tak! – Czy jest coś co powinnam teraz robić? Trenować czy coś? Jak dotąd nie zrobiłam za wiele. Zamierzaliście mnie w ogóle wypuścić z tego pokoju? Jak długo spałam? Ach przejdźmy do rzeczy! Co powinnam teraz robić? Wyjaśnijcie mi proszę. Albo najpierw oprowadźcie mnie po tej rezydencji. Lekko się w niej gubię. I tak pewnie nic nie zapamiętam. To pomińmy rezydencje. Czy jest przewidziany mój czas pobytu tutaj? Chcecie ze mnie zdjąć jakąś pieczęć nie? Możemy to zrobić dzisiaj! A nie… przecież mi ją potroili i jest niemożliwa do usunięcia. To niedobrze. Co powinnam robić? Widzieliście może Kakashiego? Ale po co mi Kakashi… A tak! Trening. Mogłabym zacząć z nim trenować, coś co już trenowałam. Och, dziwne zdanie. W sumie to po co ja trenuję? Uwolniliście mnie z tego wielkiego Genjutsu i co ja mam teraz robić? Pomagać w jakichś bitwach? Tak w ogóle, to prowadzimy jakąś wojnę, prawda? Z kim? Jeju, mam nadzieję, że nie z Niemcami. To dosyć brutalni przeciwnicy. Wiele o nich czytałam. To kiedy zaczynam trening? Może najpierw powinnam coś zjeść? Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam. Chociaż nie, pamiętam. Ostatnio jadłam ramen jakieś dwa dni temu. To chyba nie dobrze? I nie piłam nic od dawna. Przydała by mi się szklanka wody. Ale nie czuję się głodna. To źle prawda? Nie jestem też jakoś specjalnie spragniona? O jejku, Sakura, co jest ze mną nie tak? Skoro czuję się całkiem nieźle, to może mogłabym zacząć trening. Tylko co ja mam na nim „trenować”? A i miałam się zapytać, czemu tu rosną takie olbrzymie drzewa? Kwestia nawozu czy jak? I po co wam buty bez palców? Wyjątkowo niepraktyczne. Jak kiedyś wpadnie wam przez ten otwór kamyk, to zrozumiecie o czym mówię. Ale wracając do treningu… chociaż kwestia mojego żywienia, też nie wydaje się za kolorowa. Gdzie jest Kakashi?! – zakończyłam swoją wypowiedź dramatycznym krzykiem. Możliwym było, że powiedziałam troszeczkę za dużo. Ale tylko kilka nieistotnym szczególików. Powinni wyłapać sens wypowiedzi. Oj, bądź ze sobą szczera Sei. Nie zrozumieli, ani kawałka z tego co im powiedziałaś. Chociaż pytanie „gdzie jest Kakashi” wydawało się wystarczająco głośne i wyraźne. Przenosiłam wzrok od spokojnej twarzy Sasuke, do zupełnie zbitej z pantałyku Sakury.
- Nie jestem pewny…- zaczął brunet.
- …na które pytanie powinnam odpowiedzieć. – dokończyła za niego Sakura.
Spojrzeli na siebie w popłochu, rumieniąc się lekko.
- To nie czas na pieprzoną nieśmiałość! – krzyknęłam zdenerwowana. – Jak tak dalej pójdzie, to będziecie tak się podrywać do wieku emerytalnego! Niestety dalej nie przetrwacie, bo Sasuke zejdzie na zawał, od zaciętości jego treningów! Sakura! – podeszłam do niej i położyłam ręce na jej ramionach. Potrząsnęłam nią lekko. – Sasuke jest w tobie zakochany! Rozumiesz to? Dotarło to do ciebie, ślepa dziewczyno?! Jeśli tak, to kiwnij głową!
Twarz Sakury zaczęła nabierać koloru czerwonego i po chwili zwiotczała, a jej głowa przychyliła się do tyłu. Kolana się pod nią ugięły i Sasuke musiał ją złapać by nie upadła.
- Pięknie! – krzyknęłam. – Zemdlała. I co zrobiłeś?!
Szok bruneta był tak wielki, że o mało nie wypuścił dziewczyny z rąk.
- Ja!? Przecież to ty!
- Och naprawdę!? Uważasz, że gdybym powiedziała „Jestem w tobie zakochana” to by zemdlała?
- O czym ty w ogóle mówisz?
- O tym, że to twoje imię sprawiło, że straciła przytomność… i parę innych słów też.
- Więc to moja wina?!
- Prędzej czy później by do tego doszło.
- Tylko, że ja zrobiłbym to dyskretniej. – syknął rozeźlony, idąc z Sakurą na rękach w stronę rezydencji.
- Na tyle dyskretnie, że w ogóle. – rzuciłam podążając za nim.
- Nie prawda. Zrobiłbym to.
- W wieku osiemdziesięciu lat. – ciągnęłam – A wtedy zamiast omdlenia, oglądałbyś jak dostaje palpitacji serca.  
- Wszystko wyolbrzymiasz.
- Kiedyś mi podziękujesz.
Weszliśmy do salonu. Drewniana podłoga lśniła czystością, a ja byłam wdzięczna, że nie zostawili mojej krwi na widoku. Byłoby to co najmniej dziwne. Chociaż po rodzinie wampirów wszystkiego można się spodziewać. Moja krew służyłaby im za ołtarzyk, lub coś w ten deseń. Sasuke położył Sakurę na jednej z puszystych sof, odgarniając jej włosy z twarzy. Przypatrywał jej się intensywnie. Pomimo mojego podenerwowania uznałam to za urocze. Mój młodszy brat się zakochał! Czekaj, czekaj. Przecież ja go nawet nie znam. Och, co z tego? I tak wydawało mi się to urocze.
- Trzeba jej przywrócić przytomność. – powiedziałam cicho, sprowadzając Sasuke do rzeczywistości.
Natychmiast się wyprostował i ruszył w kierunku, dębowych drzwi.
- Pójdę po wodę. – powiedział.
- Istnieją łagodniejsze sposoby!
- Woda będzie najszybszym. – odkrzyknął zatrzaskując drzwi.
- Delikatnie, jak zawsze. – mruknęłam do siebie przechodząc się po salonie. Przez otwarte okno wdarł się podmuch zimnego, wieczornego powietrza. Objęłam się rękami, ocierając  energicznie swoje ramiona. Przydałoby mi się cieplejsze ubranie. Przeciągnęłam ręce po moich włosach, starając się je trochę przygładzić. Może jednak powinnam doprowadzić się do wyglądu na jaki przystało człowiekowi? Przecież taki mniej więcej był mój cel gdy wychodziłam z zajmowanego przeze mnie pokoju.
Sasuke wrócił z tajemniczego pokoju, który moim zdaniem był kuchnią, ale kto wie? Może trzymają tam naczynia z wodą ustawione w rzędach, na wypadek gdyby ktoś zemdlał?
Trzymał szklanki z przeźroczystą cieczą w obu dłoniach. Podszedł do mnie i podał mi jedną.
- Gdy byłaś nieprzytomna, to dostawałaś płyny i pokarm dożylnie. Ale i tak przyda Ci się trochę świeżej wody. – oznajmił, a jego ton znów był ponury i poważny. Sasuke gbur powraca!
Posłusznie wzięłam od niego szklankę, uśmiechając się lekko. O dziwo odwzajemnił uśmiech, jakimś grymasem, ale byłam pewna, że miał dobre intencje. By powstrzymać się od parsknięcia śmiechem, wypiłam wodę duszkiem. Była zimna i orzeźwiająca. Od razu poczułam się raźniej.
Sasuke podszedł do Sakury i bez zastanowienia chlusnął jej strumieniem wody w twarz. Ona podniosła się gwałtownie, rozglądając się z uwagą po pomieszczeniu, czujnymi i wystraszonymi, zielonymi oczami. W końcu dostrzegła Sasuke, który natychmiast się nad nią pochylił. Nawet ja uważałam, że odległość między ich twarzami była zdecydowanie za mała.
- Cc-o… - wychrypiała zszokowana Sakura.
- Zemdlałaś, bo Sei powiedziała Ci, że jestem w tobie zakochany. – powiedział głośno, bez ogródek.
Przewróciłam oczami.
- Dyskretny, tak? – zapytałam ironicznie.
- U nas to rodzinne. – odpowiedział zerkając w moją stronę i tym razem uśmiechając się szczerze.
Nie mogłam się powstrzymać i również szeroko się uśmiechnęłam. Żartujący Sasuke. Naprawdę miła odmiana.
- Skoro już sobie uzgodniliśmy kto kogo kocha… - zaczęłam, chcąc choć trochę uwolnić Sakurę od plątaniny myśli. Na jej twarzy znajdowały się rumieńce, a zielone iskrzące oczy, wpatrywały się z wyrazem zagubienia w bruneta.
- Nie do końca. – mruknął Sasuke i usiadł w nogach Haruno, która natychmiast je skuliła, i objęła rękami. Mój brat spojrzał na nią przychylając lekko głowę. – Pięknie. – zwrócił się do mnie. – Teraz się mnie boi.
- Nie! – zaprzeczyła żarliwie Sakura dotykając dłonią jego ramienia.
- Och proszę was! – krzyknęłam zirytowana. – Załatwicie to między sobą później! Czuję się trochę bardziej zagubiona niż Sakura! – nagle zrozumiałam jak samolubnie to zabrzmiało. – Przepraszam was… - powiedziałam ze skruchą. – Po prostu powiedzcie mi gdzie jest Kakashi.
- Czy ktoś powiedział Kakashi? – zapytał głęboki kobiecy głos, dobiegający z przedpokoju. 








I jest rozdział 6! Nie wiem jak dziękować wam za te wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jak bardzo się ucieszyłam, gdy je przeczytałam. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Nie będę wam więcej truć o mojej radości, bo długo by się rozpisywać. Jesteście wspaniali, naprawdę wspaniali! Następny rozdział pojawi się w środę, o ile nie odetną mnie od komputera. Zapraszam do komentowania. Pozdrawiam i całuję :**
A tak na marginesie to uwielbiam te fanarty <3

10 komentarzy:

  1. wow wow wow zajebista notka kakashi i sei są razem.

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe ,,nie żdziwiłabym się gdyby wszyscy tu byli wampirami,,dobre rozwaliłaś mnie tym,a wogóle notka świetna pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajne powinnaś zgłosić się do konkursu na opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. właśnie przeczytałam i muszę stwierdzić że wyszło świetnie.pozdro i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  5. ty nie dziękuj tylko pisz dalej kobieto bo to jest fan-ta-sty-czne.

    OdpowiedzUsuń
  6. hehehehe ale dajesz wspaniałe!! papapa i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  7. holera jasna no zajebiste a kiedy next proszę napisz coś szybko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moment z monologiem pytań Sei był g-e-n-i-a-l-n-y!
    i Sasuke tez jest cudowny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow! Świetny blog ;d
    Zabieram się za czytanie następnych rozdziałów<3
    Fragmenty SasuxSaku są cudne, proszę o więcej! Chociaż takich malutkich :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wogole to tak ryłam z tego rozdzilu ze ni9e masz pojecia, malo z krzesla nie spadlam. Uwilbiam twoje poczucie humoru, kocham po prostu. Kocham bohatera ktorego stworzylas Sei dla mnie jest boska super super super. Po przeczytaniu tego rozdzilu nastawilas mnie pozytywnie na przezycie tego dnia
    kryzysowa narzeczona;D;*

    OdpowiedzUsuń