Rozdział dedykuję kryzysowej. Twój komentarz, naprawdę mnie zmotywował. Miło wiedzieć, że mam wytrwałych czytelników.
Istniało
kila istotnych dowodów na to, że obudziłam się w zupełnie innym miejscu, niż
zasnęłam. Przede wszystkim siedziałam. W dodatku na czymś bardzo twardym i
chłodnym. Ziemią zdecydowanie to nie było, bardziej stawiałabym na beton. Nie
wspominając już o tym, że w życiu budziłam się w wielu dziwnych pozycjach, ale
nigdy na siedząco. Bolał mnie kark, coś ściskało moje nadgarstki i ręce. W myślach
wywnioskowałam, że był to najbardziej szorstki sznur, z jakimś przyszło mi się
spotkać. A że w moich wspomnieniach nigdy nie byłam związana żadnym sznurem,
była to czysta prawda. Otworzyłam gwałtownie oczy. Czułam, jak ogarnia mnie
panika. Zanim zaczęłam w ogóle się rozglądać, minęło dobre kilka sekund. Kilka
sekund wpatrywania się w kamienną ścianę w otępieniu. Nie mogłam zrozumieć, co
się dzieje.
Rozejrzałam
się i wtedy uświadomiłam sobie jeszcze gorszą rzecz. Byłam sama. Ktoś wsadził
mnie do niewielkiego pokoju i związał. Bardzo możliwe, że był to Madara. Raczej
nie miałam innych potencjalnych wrogów, którzy tak bardzo chcieliby mnie
dorwać. Problem w tym, że zupełnie nie pamiętałam tego porwania. Nawet jeśli
spałam, to przecież powinnam usłyszeć, że przybył ktoś obcy i ewidentnie wrogo
nastawiony. Nie mówiąc już o wejściu do namiotu. Nie miałam wcale mocnego snu.
Nawet dźwięk rozsuwanego ekspresu potrafił mnie obudzić.
Naparłam
plecami o ścianę i spróbowałam wstać. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Uderzyła
we mnie fala gorąca. Po raz kolejny miałam wrażenie, że powietrze przybrało
konsystencję budyniu. Gdy udało mi się podnieść na nogi, pojawił się kolejny
problem. Kamienny pokój zaczął rozmywać się przed moimi oczami. Wszystko
przybrało jaskrawe kolory, choć kilka sekund temu widziałam, że pomieszczenie
nie było dobrze oświetlone. W sumie światło wlewało się tylko przez niewielkie
okno, znajdujące się tuż pod sufitem. Złapałam się za głowę. Grzywka kleiła mi
się do czoła. Pod palcami czułam puls. Nie musiałam dotykać skroni, żeby
zrozumieć, iż serce biło mi jak szalone. Osunęłam się z powrotem na ziemię.
Otruto
mnie? Ale dlaczego poczułam działanie trucizny dopiero, gdy wstałam?
Mój
wzrok ponownie padł na okno, choć promienie wciąż mnie raziły. I tak ledwo
zachowywałam przytomność. Betonowa podłoga, chłodne, wilgotne powietrze.
Dobra,
byłam w piwnicy. Zasnęłam w namiocie, obudziłam się w piwnicy. Byłam z
Kakashim, a teraz jestem sama. I w dodatku tracę przytomność. Cholera, Sei, weź
się w garść.
Chciałam
ponownie spróbować wstać, ale zdałam sobie sprawę, że nie czułam już swoich
nóg. W napadzie paniki otworzyłam szerzej oczy, chcąc się upewnić, że mam
wszystkie kończyny na miejscu. Miałam, ale co z tego, jak nie potrafiłam ruszyć
nawet palcem. Oddychałam coraz wolniej, moje powieki robiły się coraz cięższe.
Nie
trać przytomności, nie trać przytomności.
Ale
takie myśli nic nie dawały. Powoli odpływałam. Miałam wrażenie, że umieram. Nie
czułam już nic. Jakbym nie istniała. Paraliż.
I kiedy tak byłam pewna, że nie dam rady tego
powstrzymać i w końcu zamknę te cholerne powieki, stało się coś, co na krótką
chwilę przywróciło mi nadzieję. Ujrzałam parę oczu. Czerwonych, których źrenice
otoczone były czarnymi kołami. Po trzy malutkie okręgi, które łączyły się z
jednym, większym. Rozpoznawałam te wzory. Nie wiedziałam skąd, ale byłam pewna,
że były to oczy Uchiha Madary. Że był to jego Mangekyou Sharingan. Więc
dlaczego odżyła we mnie nadzieja? Bo odzyskałam czucie. Poczułam jak moje ciało
wygina się w łuk. Ba! Nawet usłyszałam własny jęk. Ale przez myśl mi nie
przeszło, że ten człowiek próbował mnie ratować z dziwnego paraliżu. Miałam
jedynie nadzieję, że na tę chwilę, gdy odzyskałam czucie, uda mi się coś
zrobić. Ale nie wyszło to za dobrze, bo po za tym, że na nowo wiedziałam gdzie
są moje kończyny, i tak nie mogłam nimi poruszyć. W dodatku unosiłam się nad
ziemią, jak w kiepskich filmach o egzorcyzmach. Było to co najmniej
przerażające, więc nic dziwnego, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Była
jeszcze jedna, zastanawiająca sprawa. Wiedziałam, że mam otwarte oczy, więc
chyba powinnam widzieć głupi, betonowy i wilgotny sufit, jaki to w piwnicach
zwykle się znajduje. W takim razie, dlaczego wciąż widziałam Mangekyou
Sharingan Madary? I to nawet nie w takim znaczeniu, że się nade mną pochylał,
czy coś. Były tylko jego oczy, na wielkim czarnym tle. Jakby świeciły w mroku.
I
miałam dziwne wrażenie, że powinnam mieć wrażenie, iż to Deja Wu. Obojętnie jak
dziwnie to brzmiało, tak właśnie było. Wzięłam gwałtowny, głęboki oddech.
Powietrze z moich płuc zostało w podobnej szybkości wyciśnięte, przez to, że
upadłam na podłogę. Zachowałam przytomność na jeszcze jedną sekundę. I wtedy
uświadomiłam sobie, skąd znałam to uczucie. Dlaczego wiedziałam, że gdzieś już
widziałam te oczy.
Witaj
świecie iluzji Sei. Wracam do szkoły.
Ocknęłam się w moim salonie.
Siedziałam sztywno na kanapie i wpatrywałam się rozkojarzona, w ekran
telewizora. Jackie Chan walczył mi przed oczami, ale ja nie mogłam się na tym
skupić. Czułam się jakoś dziwnie spięta, zaniepokojona. Jakby martwiło mnie to,
że jestem w swoim domu i oglądam trzecią część „Godzin szczytu” po raz enty. A
przecież to było moje normalne zachowanie. Potrząsnęłam głową, chcąc wyzbyć się
tych wszystkich złych przeczuć. Niewiele to jednak dało, co raczej nie było
dobrym znakiem. Wyłączyłam telewizor, próbując skupić się na tym dziwnym
uczuciu. Był to nie lada wysiłek, próbować zastanawiać się nad rzeczą, o której
nawet nie wiedziałam.
- Paranoja – szepnęłam do siebie. –
Za dużo czasu spędzasz w domu, Sei.
Roztrzepałam dłońmi włosy, by się
trochę ożywić. Moje nogi wydawały się okropnie ciężkie, gdy wstawałam z kanapy.
I bolały mnie mięśnie. Ogólnie nie byłoby to nic dziwnego, ponieważ treningi z
Tsunade przeważnie doprowadzały moje ciało do złego stanu, ale tym razem
uczucie nie przypominało zakwasów. Raczej dziwne otępienie, jakbym nie używała
mięśni od jakiegoś czasu. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje, ale byłam
pewna, iż nie znaczyło to nic dobrego. Pomyślałam, że być może pomoże mi świeże
powietrze, co było średnio inteligentne. W takim stanie groziło mi omdlenie na
środku ulicy. Problem w tym, iż nie mogłam się powstrzymać. Wiedziałam, że
musiałam wyjść. To było konieczne i oczywiste, jak oddychanie. Bez namysłu założyłam
trochę zniszczone trampki. Jakimś cudem miałam na sobie ubrania, w których
wyglądałam jak człowiek, a moje włosy były w miarę ogarnięte. Zresztą nie byłam
pewna, czy zmieniłabym coś, gdyby się okazało inaczej. Zbyt bardzo chciałam
znaleźć się na zewnątrz. Przypominając sobie, że przecież jest zima (choć
wydawało mi się to absurdalne), nałożyłam na siebie kurtkę, zapinając się pod
samą szyję. To słońce sączące się przez okna, było naprawdę mylące.
Możecie sobie wyobrazić, jakie było
moje zdziwienie, gdy to ja chwyciłam za klamkę, ale już ktoś inny ją nacisnął i
szarpnięciem, otworzył drzwi. Stało się to tak szybko, że ledwo zdążyłam zabrać
dłoń. Byłam w takim szoku, że w ogóle dziwne, iż ją zabrałam.
Kakashi stał w progu, cały zdyszany.
Patrzył na mnie, jakbym zrobiła coś okropnego. Popełniła morderstwo, albo
topiła małe kotki. Nie byłam jeszcze przekonana, jak powinnam się do niego
zwracać, ale i tak uniosłam brwi w zdziwieniu i zapytałam:
- Co ty tutaj robisz?
Nieproszony gość nie wykazał się
dobrymi manierami. Nic nie mówiąc, wyminął mnie, ujął moją dłoń (co wcale nie
było romantyczne) i trzasnął drzwiami. Wzdrygnęłam się, wystraszona jego
zachowaniem. Zrobiłam kilka kroków w tył, zastanawiając się, czy zdążę
zadzwonić na policję, zanim on wytrąci mi telefon z dłoni. Problemem okazał się
szybki refleks Kakashiego. Zanim zdążyłam chociaż wsunąć dłoń w kieszeń, w
której znajdowała się moja komórka, zaczął mnie ciągnąć w kierunku salonu.
- Dobra, to jest przesada! – krzyknęłam,
próbując się wyrwać. – Czy mógłby pan łaskawie opuścić moje mieszkanie?!
Zachowałam się trochę zbyt
grzecznie, biorąc pod uwagę całą tę sytuację. Powinnam raczej go wykopać na
klatkę schodową i zamknąć drzwi. Na dwa spusty!
- Kakashi – mruknął ze złością. –
Kakashi, Sei.
- Nie przeszliśmy na ty – odparłam,
ponownie próbując wyszarpać rękę. Bezskutecznie.
Zostałam ciśnięta na kanapę jak
worek kartofli.
- Przeszliśmy na ty już dawno temu.
Ignorując jego słowa, wygrzebałam z
kieszeni telefon.
- Jeśli pan teraz nie opuści mojego
mieszkania, dzwonię na policję. – Nie sądzę, by zrobiło to na nim jakiekolwiek
wrażenie.
- Masz mi mówić Kakashi.
Szybko odblokowałam ekran. Dłonie mi
się pociły, gdy wybierałam numer. Stanęłam na kanapie, gotowa uciekać, w razie
ataku. W sumie nawet nie potrzebowałam takich powodów do ucieczki. Dałam susa w
prawo, zgrabnie (co rzadko się zdarza) zeskakując z podłokietnika. Stanęłam za
kanapą, uważnie obserwując człowieka zachowującego się jak psychopata. Dzięki
temu, że dzielił nas teraz ten mebel miałam większe poczucie bezpieczeństwa.
Przyłożyłam telefon do ucha, wsłuchując się w powolne sygnały.
Kakashi nawet nie ruszył się z
miejsca, jakby czekał, aż w końcu skończę te dziecinne zabawy. Muszę przyznać,
że czasami wyobrażałam sobie go, będącego w moim salonie, ale wtedy scenariusz
napisany był zupełnie inaczej. Przede wszystkim przyszedł zaproszony i jakoś
tak… no był nastawiony bardziej przyjaźnie.
Dreszcze przeszły mi po plecach, gdy
sygnał urwał się gwałtownie. Szybko spojrzałam na wyświetlacz, nie mogąc w to
uwierzyć. Czy takie numery nie powinny być przypadkiem niezawodne? Cóż,
wyglądało na to, że nie w numerze tkwił szkopuł. Telefon zwariował i wyłączył
się, jakby protestował przed sprowadzeniem pomocy. Najpierw spróbowałam go, w
panice, ponownie włączyć, ale nic to nie dało. Potrząsnęłam nim jeszcze kila
razy, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Kurcze, robiło się naprawdę źle.
- Czy możesz już łaskawie usiąść i
wysłuchać, co mam do powiedzenia? – Kakashi stał z założonymi rękami, łypiąc na
mnie niecierpliwie.
Potaknęłam niespokojnie głową,
powoli ruszając w lewą stronę. Miałam nadzieję, że wyglądało to, jakbym
rzeczywiście chciała mu ulec. Puściłam się biegiem po korytarzu, ale nie dotarłam
nawet do przedpokoju, gdy Kakashi chwycił mnie w pół i ponownie
przetransportował na kanapę. Fuknęłam pełna złości i odgarnęłam włosy z twarzy.
- Mówiłam już, że to jest przesada?
- Nie mam czasu się z tobą cackać.
- Więc sobie idź, porób coś produktywnego.
Kakashi spojrzał na mnie po raz
kolejny tym swoim wzrokiem obwiniającym mnie o coś.
- To jest produktywne – stwierdził.
– Ale musisz mi zaufać.
- Żartujesz sobie? – warknęłam. –
Jeśli tak bardzo zależy ci na moim zaufaniu, powinieneś to trochę inaczej
rozegrać. Nie znam cię i to jest jeden z głównych powodów, dlaczego nie
powinieneś tak wpadać do mojego mieszkania i uziemiać mnie w nim! Jesteś jakimś
psychopatą, czy jak?! Człowieku, to nie jest normalne! Wyjdź, natychmiast wyjdź
i nie wracaj. – Zdałam sobie sprawę, że byłam ociupinkę wkurzona. – Powinnam
była lepiej wybrać liceum – dodałam na sam koniec, jakby to coś zmieniło.
Dosyć szybko pożałowałam swojego
napadu złości, ponieważ sprawił on jakieś pęknięcie w Kakashim (jakby do tej
pory był opanowany). Jego dłonie wylądowały na moim ramionach i nim się
obejrzałam, stałam na równych nogach. Może i tak musiałam podnieść głowę, do
góry, by spojrzeć na jego twarz, ale w dalszym ciągu, bycie tak blisko niego
wydawało się przerażające. Oczywiście nie odbyło się bez szarpaniny. Można było
przewidzieć, że Kakashi okaże się silniejszy, jednak i tak walczyłam, by się
ponownie wyrwać. W końcu zacisnął dłonie tak mocno, że syknęłam z bólu.
Znieruchomiałam, gdy zobaczyłam, jak pochylał się nade mną. Widziałam jego
czarne oczy pełne złości.
- Nie zrobisz mi tego po raz kolejny
– powiedział z wyrzutem, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. – Zachowaj
spokój przez kilka sekund, a obiecuję, że wszystko się wyjaśni.
Co miało się wyjaśnić? Dla mnie
wszystko było wyjaśnione w czarnych i białych kolorach. Kakashi był psychopatą,
a ja powinnam zwiewać na policję, gdy próby wygonienia go z domu zawiodły. Miało
to jakieś drugie dno? Nie mogło mieć! Nawet nie pomyślałam o takiej możliwości.
Ale mimo po stałam. I to zupełnie nieruchomo, zupełnie jak mi rozkazał. Nadal
oddychałam ciężko, a policzki piekły mnie z gorąca. Gdy tak patrzyłam w jego
oczy i nic, absolutnie nic się nie zmieniało i on stał nieruchomo, tylko się
na mnie gapiąc, zdenerwowałam się. Zamierzałam znowu zacząć się wyrywać, jednak
właśnie wtedy, zobaczyłam, że jego lewa tęczówka rozbłysła na czerwono. Trwało
to może jedną sekundę i przyprawiło mnie o zatrzymanie akcji serca, które zaraz
po tym, zaczęło bić dwa razy szybciej. Usłyszałam trzask, jakby ktoś odpalał
zapałkę, a zaraz potem poczułam, ogromne gorąco i pulsujący ból. Złapałam się
za głowę z krzykiem, mając wrażenie, że płonie, ale moje dłonie bez żadnych
przeszkód zetknęły się z całymi i zdrowymi włosami. Jednak ogień i ból nie
ustawały. Chyba nawet widziałam przed oczami, że coś się pali. Prawdopodobnie
osunęłabym się na podłogę, gdyby Kakashi mnie nie podtrzymał. Chociaż i tak
ledwo to zanotowałam, zajęta krzywieniem się z cierpienia. Teraz za miast
płomieni, miałam przed oczami jakieś dziwne obrazy, dziwnej wioski, ludzi i
zdarzeń, a było tego całkiem sporo. Gdy pulsowanie w skroniach już ustępowało,
zrozumiałam, że dziwną wioską była Konoha, dziwni ludzie okazali się moimi
przyjaciółmi, a zdarzenia wcale nie były takie niecodzienne. Przynajmniej
prawdziwe. I przypomniałam sobie również moment, w którym leżałam na chłodnej
podłodze i patrzyłam w krwisto czerwone oczy Madary.
Odjęłam ręce od głowy, gdy ból
ustąpił i przez chwilę trwałam w dziwnym otępieniu. Jednak Kakashi energicznie
mną potrząsną, dlatego też nie miałam dużej szansy na bycie „na wpół przytomną”
przez więcej niż trzy sekundy.
- Sei? - Usłyszałam jego głos i aż nie mogłam
uwierzyć, że znów o nim zapomniałam.
Jak mogłam o nim zapomnieć?
Nie zawracając sobie głowy,
jakąkolwiek odpowiedzią, stanęłam na palcach i objęłam ramionami jego szyję,
przyciągając blisko do siebie. Z uwagi na to, że Kakashi mierzył sto
osiemdziesiąt jeden centymetrów wzrostu, pozycja ta była co najmniej niewygodna,
aczkolwiek przyjemna.
- Co się dzieje? – zapytałam cicho,
wciąż go obejmując. Poczułam jego ręce na swoich plecach. Mogłoby być tak
sielankowo, gdyby nie fakt, że znów znajdowałam się w sztucznym świecie, bo w
tym prawdziwym zasnęłam, leżąc na zimnej podłodze. – Dlaczego ponownie tu
trafiłam?
Kakashi odsunął mnie od siebie, a ja
niechętnie odstąpiłam o krok. Powinnam się zorientować, że nie było czasu na
przytulanie się, ale naprawdę tego w tamtej chwili potrzebowałam.
- Nie jesteś znowu w sztucznym świecie
– wyjaśnił. – Przynajmniej nie w całości.
- O czym ty mówisz?
- Madara umieścił częściowo twoją
świadomość tutaj i nałożył kolejną pieczęć. Na szczęście ona i iluzja są bardzo
niestaranne. Prawdopodobnie zrobił to, by spowolnić mnie i Obito.
- Obito też tu jest? – zapytałam,
zaglądając przez jego ramię. Mój korytarz był pusty.
Kakashi pokiwał głową.
- Postanowiliśmy się rozdzielić –
powiedział ciężko. – Sei, skup się teraz. Myślisz, że znajdujesz się w tym
miejscu, ale tak naprawdę jesteś gdzie indziej. Wiesz to. Powinnaś to poczuć.
To tak jak sen, z którego musisz się obudzić. – To, co mówił, przyprawiło mnie
o dreszcze. - A teraz skup się i mów mi,
co czujesz.
Zmarszczyłam brwi, ale wykonałam
jego polecenie. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w ciszę, która zapanowała.
Zaczęłam oddychać głęboko i powoli, jakby w nadziei, że to pozwoli choć trochę
przedostać się do mojego prawdziwego ciała, ale nic się nie działo. Po kilku,
długich minutach, westchnęłam.
- Kakashi, to naprawdę nic nie da… - W tym
momencie moje ręce powędrowały gwałtownie na wysokość barków i poczułam, że moje
nadgarstki są skrępowane przez chłodny metal.
- Nie otwieraj jeszcze oczu, Sei –
polecił Kakashi, gdy spanikowana już chciałam to zrobić. – Wtedy natychmiastowo
się obudzisz, a ja muszę znać miejsce twojego położenia. – Chciałam przytaknąć,
na znak, że rozumiem, ale poczułam, że coś jest zaciśnięte na mojej szyi i
całej głowie.
- Jest okropnie zimno – wyszeptałam,
drżącym głosem. Usłyszałam jak mój głos odbija się echem od ścian. – To jakieś
pomieszczenie, przestronne – dodałam. – Leżę na czymś twardym i jestem skuta.
- Co jeszcze, co jeszcze? – Kakashi mnie
ponaglał.
- Ech… - Pociągnęłam nosem. –
Powietrze jest świeże, więc nie jestem pod ziemią.
- Jaki kształt, ma to na czym
leżysz? – zapytał.
Poczułam, że moje nogi są ściśnięte.
Również oplatały je jakieś metalowe łańcuchy.
- Chyba krzyża.
- Wiem, gdzie jesteś – powiedział,
po chwili ciszy. Kamień częściowo spadł mi z serca. – A teraz się skup:
Znajdujesz się tam z Madarą. Pod żadnym pozorem go nie prowokuj. Odpowiadaj na
jego pytania, ale przekazuj w nich jak najmniej przydatnych informacji. Po prostu…
pozostań żywa.
Poczułam jego usta, na swoim czole,
jednak ten dotyk wydawał się nierzeczywisty. Otworzyłam oczy.
Od autorki:
Hello everyone!
Witam po ponad dwóch miesiącach (dobrze liczę?) nieobecności. Ponad. Ba, prawie trzech. Ubiczujcie mnie za to, bo aż wstyd. He, he, ale rozdział jest dłuższy o stronę! Starałam się, żeby był jeszcze dłuższy, ale cóż... nie wyszło za dobrze. Miło było wprowadzić w to trochę akcji, lubię opisywać dynamiczne sceny, choć okropnie długo na nimi siedzę. W sumie, jak się nad tym zastanawiam, to wcale tak dużo tej dynamiki nie było... ale i tak się z nią namęczyłam xd Logika, right?
Nie przedłużając. Mam nadzieję, że Ci, którzy to przeczytali enjoyiowali.
Pozdrawiam ciepło! :*